środa, 30 marca 2011

Wyłom w polskim prawie?

Drugi wpis miał być o śmierci przeuroczej hipopotamicy Anieli, najstarszej przedstawicielki tego gatunku w Europie. Jednak za ważniejsze uznałem omówienie pomysłu parunastu posłów (głównie SLD). Posłowie postanowili znowelizować ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii. Wpadli na świetny pomysł by zezwolić osobom chorym na używanie marihuany, analogicznie do tego jak zażywają ciężko chorzy morfinę. Pragnę jednak zauważyć, że morfinę podaje się tylko z polecenia lekarza. Dostęp do tego środku jest więc ograniczony. Oczywiście takiego samego trybu postępowania dla marihuany nie przewidzieli wnioskodawcy. Nie wiadomo w jaki sposób osoby chore miałyby zaopatrywać się w tzw. zioło. Czy miejscowy dealer byłby traktowany wtedy jak poczciwy aptekarz? Wyłom w prawie polskim byłby okazją do nadużyć i obejścia prawa. Jak sprawdzić kto jest chory i czy na pewno potrzebuje leku z konopi? Sądzę, że chorych w Polsce potrzebujących marihuany namnożyłoby się tyle, co astmatyków wśród zawodników zimowych dyscyplin sportowych.  Czy nie jest to kolejny ukłon w stosunku do potencjalnych wyborów lewicy? Są takie osoby, które bez względu na przynależność ideową do SLD poprą partię by zrealizować tak wspaniały cel. Jedno jest pewne. W obecnej kadencji sejmu nie ma możliwości realizacji tego pomysłu.

Patrznie na krzyż sprawia Ci ból?

W jednej z bydgoskich szkół rzecznik prasowy minister edukacji Katarzyny Hall przed organizowaną konferencją zasłonił banerem krzyż. Właściwie nie wiadomo po co to zrobił i mało mnie to interesuje. Zdarzenie jednak jest dobrym pretekstem by wyrazić swoje zdanie na temat krzyża w miejscach publicznych. W mojej opinii krzyż jest czymś normalnym i oczywistym w przestrzeni publicznej. Towarzyszył nam głównie w szkole wisząc koło dumnego orła białego z koroną. Czy byłbym katolikiem, czy ateistą lub buddystom w życiu nie przyszłoby mi do głowy by zdejmować krzyż ze ściany szkolnej, czy innej instytucji publicznej. Właściwie o co tyle szumu? Czym krzyż obraża niekatolika? A może osoby niewierzące odczuwają ból patrząc na symbol męki Chrystusa? Na to pytanie chyba nie potrafię znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Sądzę jednak, że myli się tutaj walkę z religią z walką o rozdział państwa  z kościołem albo z premedytacją pod płaszczykiem świetnych idei osoby nieprzychylne krzyżowi chcą wykorzenić chrześcijaństwo z terenów polskich. Póki nie zobaczę w statystykach i spisach powszechnych, że w Polsce chrześcijanie są mniejszością nie uznam za zasadne usuwania krzyża z miejsc publicznych. Krzyż nie jest także instrumentem indoktrynacji dzieci niechrześcijan. I choćbym chciał usłyszeć jakieś merytoryczne argumenty przeciw temu symbolowi, to raczej w ciszę ignorancji pozostanie mi się wsłuchać.

niedziela, 27 marca 2011

Jeśli nie konklawe, to co?

Tygodnik Powszechny donosi, że wierzący (głównie w USA) domagają się większego udziału osób świeckich w kościele. Wydaje się, że dążenia tych osób są słuszne. Jednak czy nie idą zbyt daleko? Wierni chcieliby mieć wpływ na wybór papieża. Marzy im się coś na kształt rady świeckich katolików, która stałaby na równi z kardynałami, którzy mają prawo do wyboru biskupa Rzymu. Pomysłodawcy nie podali jednak na jakich zasadach oparty byłby wybór do takiej rady. Wnioskuję jednak, ze nie robiliby tego duchowni. Mimo, że jestem zwolennikiem większego angażowania się wiernych w życie parafii to wybór papieża przez wiernych jest to idea niemal niemożliwa, tym bardziej że nie istnieje żaden racjonalny plan realizacji tego planu. To tylko pusta idea. Zanim powstała instytucja konklawe, papieża wybierał lud rzymski. Zdarzało się tak, ze na Tronie Piotrowym nie zasiadała osoba godna tego urzędu, lecz ten kto więcej obiecał ludowi. Często władcy średniowieczni przekupywali mieszkańców Rzymu, by głosowali na osobę przychylą danemu królowi, księciu, czy cesarzowi. Wydaje mi się, że warto zaufać wyborowi kardynałów, którzy  są nie tylko silnie wierzący, ale mają także spor doświadczenie oraz wiedzę na temat wiary. Czy dojdzie do rewolucji w łonie kościoła? Osobiście wątpię.

sobota, 26 marca 2011

Nowy, stary mityczny wróg numer jeden!

Z niecierpliwością  oczekiwałem na "Drugie śniadanie mistrzów" emitowane na kanale TVN 24. Wpis miał być na tematy różne i interesujące. Kto oglądał, ten wie i wyciągnie wnioski z tego co zostało powiedziane w programie. Uważam jednak za zasadne zawęzić pole wpisu. Premier sprowokował mnie niektórymi swoimi słowami do napisania tego tekstu. Wcześniej byli Żydzi, Masoni, Agenci, Postkomuniści, Liberałowie. Dzisiaj nastał czas URZĘDASÓW! Marcin Meller oraz inni goście zaproszeni do programu zapędzili premiera w kozi róg, ponieważ głównym pytaniem do premiera było: Czy są inne argumenty za ponownym wyborem Platformy Obywatelskiej oprócz odsunięcia Prawa i Sprawiedliwości od władzy? Mimo, że Tusk nie znał wcześniej pytań to jest na tyle inteligentny by przewidzieć, ze karta o nazwie PiS jest już spalona. Na potrzeby zakrycia własnych niedopatrzeń, zaniedbań i błędów trzeba było wykreować nowego wroga publicznego. Tym wrogiem okazała się klasa urzędnicza, która z wiadomych względów nie może się bronić. Urzędnicy nie mają związków zawodowych, nie mogą organizować strajków, są zależni od władz, dlatego wszyscy w poniedziałek w polskich urzędach będą mogli tylko po cichu przeklinać szefa rządu. To było genialne posunięcie marketingowe. W końcu nawet jeśli przeciętny Polak nie widział na oczy urzędnika, to niepodważalną prawdą szarej ulicy jest, że urzędnik to same ZŁO. Zero wartości dodatniej. Przecież stworzono ich tylko po to by uprzykrzać wszystkim obywatelom życie. Całkiem dobry początek by rozpalić złość Polaków, których dosięga bezrobocie, słaba płaca itd. Nikt jednak chyba nie dokonał rzetelnej  analizy sytuacji w polskich urzędach. Dlaczego jest jak jest i dlaczego prawdopodobnie ku memu rozczarowaniu lepiej nie będzie?
Bolączki administracji, które wpływają na jej zły całokształt:
  • Rozrost administracji jest zależny od ilości zbędnych praw wymyślanych przez organy ustawodawcze oraz nowych, co roku większych zadań nakładanych na urzędy. Tak jak murarz, czy inny robotnik jest w stanie pracować do kresu swoich sił tak samo jest z urzędnikiem, czy każdym innym zawodem.
  • Rozrost administracji zależny jest od decyzji politycznych. Zauważalne jest, że największy przyrost administracji w danej kadencji jest zawsze po wyborach. Przychodzi nowa ekipa rządząca. Trzeba zatrudnić przecież swoich ludzi, bo jak tu pracować z osobami związanymi z zeszłym układem politycznym. Problem tyczy się głównie urzędów centralnych, ministerstw itd. Trudnością wcale nie największą jest zatrudnianie nowych osób. Szkopuł w tym, że bardzo ciężko zwolnić osoby zatrudnione w zeszłym układzie politycznym. Takim sposobem po zmienianiu się kolejnych rządów liczba osób nawarstwia się i nawarstwia. Nie wiadomo po co? To samo dotyczy urzędów wojewódzkich będących aparatami pomocniczymi wojewodów, czyli rządowych organów terenowych.
  • Super konkursy na stanowisko. Wszystko miało być transparentne, rzetelne, a w konkursach mieli wygrywać najlepsi fachowcy. Niestety praktyka pokazuje, że konkurs idzie tak ułożyć, że wymagania na dane stanowisko jest w stanie spełnić tylko jedna osoba. Z góry wiadomo kto wygra. Takim sposobem w urzędach tworzą się towarzystwa wzajemnej adoracji, czyli SWOI.
  • Osoby na stanowiskach urzędniczych często nie mają wykształcenia, które predysponuje dane osoby do wykonywania zawodu. A więc zamiast fachowców nawet po po technikach, czy szkołach policealnych mamy etnologów, filozofów i innych profesji niezwiązanych z tematem. Nie mam nic przeciwko takim osobom, ale zdecydowanie lepiej byłoby gdyby poszukiwali pracy w swoich zawodach.
  • Uważnie śledząc idealny model biurokracji Maxa Webera można natknąć się na wzmiankę o tym, że  każdy z urzędników ma określony obszar działań, za które jest odpowiedzialny w zależności od własnych kompetencji. Dlatego też nie ma się co dziwić, że urzędnik nie zajmuje się wszystkim w urzędzie. Jego zadania są wyspecjalizowane i jeśli stoimy w długiej kolejce, nie mamy co oczekiwać, że zleci się sztab urzędników do obsługi kolejki skoro ma inne nie mniej ważne zadania.
  • Mit o zarobkach urzędników. Według wielu ludzi osoby pracujące w urzędzie zarabiają niewiarygodne sumy pieniędzy. Rozpiętość zarobków w administracji jest bardzo duża i szczególnie niesprawiedliwe są uszczypliwości w stosunku do osób, które na stanowiskach urzędniczych zarabiają o zgrozo minimalną krajową (to nie żart). Zamiast zazdrościć pensji naszemu sąsiadowi -  urzędnikowi powinniśmy się zastanowić, kto tak na prawdę zarabia duże pieniądze. Nie jest to prowincjonalny urzędnik. Są to zazwyczaj pracownicy średnich i wyższych szczebli urzędniczych w urzędach wojewódzkich, agencjach państwowych, ministerstwach itd. Jeszcze bardziej irytujące są odprawy dla wysokich dygnitarzy urzędniczych, którzy zwykle tracą swój urząd w wyniku nieudolności. To powinno być surowo zabronione !
  • Osoby stojące na szczycie danego urzędu jak dyrektor, naczelnik, prezes itd. nie są wybierane w drodze konkursu z pośród pracowników danej instytucji. Są to zazwyczaj osoby z zewnątrz, narzucone z góry przez władzę, która ma do tego prawo. Po pierwsze powoduje to, że tak ważnego stanowiska nie otrzyma specjalista, tylko znajomy, który ani nie zna się na rzeczy, ani nie zna swoich pracowników.
  • Złe finansowanie urzędów. Pieniądze przesyłane z wyższych szczebli decyzyjnych są sztywne tzn. przeznaczone na określony cel, be zaznajomienia się z potrzebami danej jednostki. W efekcie zdarza się, że trzeba   wydać sporą sumę środków finansowych na zakup niepotrzebnych sprzętów komputerowych (inaczej pieniądze wrócą do źródła z powrotem), zamiast kupić np. brakujących długopisów, zszywek czy papieru do drukarek, bo i takie sytuacje się zdarzają. Błędem jest także ignorowanie potrzeby zwiększenia obsługi prawnej urzędów. Skutkiem takich praktyk jest to, że urząd może zatrudnić radce prawnego na 1/4 etatu i konsultować się z nim dwa razy w tygodniu po 4 godziny, jeśli nie mniej. A proces decyzyjny trwa i trwa w najlepsze.
  • Ostatnia, co nie znaczy że najmniej ważna kwestia - zachowanie. Wszyscy jesteśmy ludźmi. I choć nie powinno się to zdarzać to urzędnik czasem też nie jest w stanie zapanować nad negatywnymi emocjami. Jest sfrustrowany i wyżywając się źle postępuje. Jest to naganne, ale znam też drugą część medalu. Są ludzie, którzy idąc do urzędu z góry zakładają, że będą źle obsłużeni, a sami oczekują kawy, ciasteczek i podania kapci w zamian odpłacając pretensjami, wykrzykiwaniem i wyzwiskami.  Atmosfera w urzędach zależy także od petentów.
Spory wywód. Nie chciałbym tutaj zaklinać pracowników instytucji publicznych ani ich wybielać. Myślę, jednak że czarna łatka nie jest winą tylko i wyłącznie pracowników. W dodatku złe wrażenie potęguje to, że są opłacani z naszych podatków.
Na zakończenie zadedykuje Donaldowi Tuskowi werset 41 rozdział 6 Ewangelii według Św. Łukasza: "Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?"

piątek, 25 marca 2011

"Im kto wyższy, tym łatwiej i niżej spaść może. " - A. Mickiewicz

Stefan Niesiołowski jest klasycznym przykładem człowieka, który sam przez własne zachowanie regularnie niszczy własny dorobek życiowy.
Przypomnijmy:
  • W 1970 roku zostaje aresztowany i skazany za działalność na szkodę ustroju, państwa, społeczeństwa i inne brednie wymyślane przez ówczesną nomenklaturę PRL. Był jednym z tych, którzy chcieli wysadzić muzeum Lenina w Poroninie. Przez kolejne lata odsiadki naucza m.in. na temat Katynia wśród więźniów.
  • Od 1980 r. należy do NSZZ Solidarność.
  • W 1981 r. zostaje internowany wraz  z innymi działaczami Solidarności. 
  • Równocześnie od 1966 roku zaczyna karierę naukową, która owocuje w 1976 roku uzyskaniem stopnia doktora nauk biologicznych, od 1990 jest doktorem habilitowanym, a w 2005 otrzymuje tytuł naukowy profesora.
Chyba nikt nie zaprzeczy, że do tego momentu życiorys jest godny do pozazdroszczenia. Od kilku lat, ja sam zauważam to od ponad dwóch - Stefan Niesiołowski sukcesywnie kopie sam pod sobą dołek. Mimo, że posiada stosowne wykształcenie jego słowa nie zawierają ani grama merytoryczności. Zadziwiające jest to ile w wypowiedziach  Niesiołowskiego jest negatywnych emocji. Dochodzi do tego, że pan profesor obraża w około swoich politycznych rywali nie ustępując w tym Jarosławowi Kaczyńskiemu, a nawet go prześcigając. Skutecznie efekt potęguje ekspresja ruchowo-mimiczna posła PO. Irytujące zaczynają być też wypowiedzi typu: "Z Kukizem bym się nie spotkał i nie chcę go nigdzie widzieć. Chyba, że Kukiz udowodni, że gdy ja malowałem napis "Katyń", to on stał na czatach i pilnował, a jak jechałem do Poronina wysadzić pomnik Lenina, to on jechał w drugim przedziale i pokaże mi bilet na pociąg. Wtedy mógłbym się zastanowić nad spotkaniem z nim". Żałosne wydaje mi się wyciąganie własnego życiorysu w konfrontacji z jakimikolwiek argumentami, czy poglądami niezgodnymi z myśleniem Stefana Niesiołowskiego. Tym bardziej nie wiem co miałby Kukiz mu udowadniać. Reasumując nikt nie odbierze dorobku życiowego prof. Niesiołowskiego. Jednak czy głupie wypowiedzi nie odbiorą mu splendoru? Czy ktoś jeszcze będzie brał go na poważnie profesora, który nie umie walczyć z własnymi emocjami?

środa, 23 marca 2011

Energetyczne zasoby



Sojusz Lewicy Demokratycznej wie jak sprawić by słupki w sondażach poszły do góry, a przynajmniej tak mu się wydaje. Ustami wiceprzewodniczącej Katarzyny Piekarskiej partia zaproponowała kolejne referendum. Jest to kolejna próba przypodobania się wyborcom, wszakże trudno oprzeć się pokusie zadecydowania w konkretnej sprawie bez pośrednictwa polityków. Tym razem referendum ma być o budowie elektrowni atomowej na terenie naszego kraju. Ani pytanie, ani czas jego zadania mnie nie dziwi.  Tsunami w Japonii obudziło w ludziach lęki związane z posiadaniem takich obiektów. Co roku przypomina się nam też o katastrofie czarnobylskiej. Spora grupa osób zapewne jest przeciw i w ostatnim czasie mogła wzrosnąć. Z racji, ze program SLD składa się wyłącznie z kwestii światopoglądowych to teraz nadarza się okazja by wysondować wśród społeczeństwa nastroje dotyczące kwestii gospodarczych. Wszakże chęć posiadania elektrowni atomowej nie można przydzielić żadnej ideologi, dlatego  można swobodnie się ustawić po stronie większości. Osobiście uważam, że nie mamy innego wyboru jak wybudować elektrownie atomową i to nie jedną. Eksperci szacują, ze złoża węgla (opłacalne i możliwe) do eksploatowania skończą się około 2035 roku. a to oznacza, ze najważniejszy dla polski surowiec energetyczny nie tylko będzie drożał, ale będzie coraz mniej dostępny dla przeciętnego Polaka. Z gazem każdy wie (obojętnie co myśli i jaki pogląd wyznaje), nie jest najlepiej. Musimy go kupować, a zwiększenie zamówienie tylko jeszcze bardziej uzależni nas od dostawcy. Co więc z czarnymi scenariuszami, promieniowaniem i innymi skutkami? Trzeba się zmierzyć z demonami Czarnobyla i Fukushimy,
Demon I: Jak wiemy elektrownia w Czarnobylu była elektrownią radziecką. Zawinił czynnik ludzki, a konkretnie zabieranie każdego rubla na potrzeby wyścigu zbrojeń. Niedofinansowanie, brak starania się to główne przyczyny tej katastrofy. Wykazano, że sprzęt był stary i pozostawał wiele do życzenia.
Demon II: Katastrofa w Japonii. Przyczyną były siły natury, na które Japonia była i będzie narażona. Jest to terytorium szczególnie wrażliwy na trzęsienia ziemi, Tsunami, a także wybuchy wulkanów. Z matką naturą czasem się nie wygra.
Sceptycy mogą odpowiedzieć, że są inne alternatywy. Dobra zastanówmy się. Popularny ostatnio gaz łupkowy? Na razie sprawa jest w powijakach. Na dwoje babka wróżyła, czy coś z tego będzie, czy nie. Warto się tym zainteresować. Odpowiedzi przyniesie czas. Dobra to może elektrownie wodne? Niestety nasze zasoby nie płyną po  terenach o dużym spadku terenu. nie mamy tak wspaniałych możliwości jak Szwedzi. Energia słoneczna? Dobra by odciążyć domowy budżet, podgrzać wodę. Domu w Polsce raczej nie ogrzeje. Jest jeszcze więcej rodzajów energii jednak są one w naszym kraju używane w bardzo niewielkiej ilości z powodu braku odpowiednich warunków.

wtorek, 22 marca 2011

Koszykiem w kampanię

Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się dzisiaj drugiego wpisu. Szaleję? Nie. Temat przyszedł jakoś sam i chyba chciał by go dotknąć. Jarosław Kaczyński na zakupach! Sensacja dnia. Wszyscy zapomnieli o sytuacji w Libii, czy wczorajszej dyskusji dwóch ekonomistów. Początkowo się śmiałem. No bo co ciekawego może być w zakupach prezesa największej partii opozycyjnej? Ja rozumiem, że nie ma konta bankowego, prawo jazdy. Zdarza się. Ale na litość boską chyba robi zakupy? Robi i w dodatku z korowodem dziennikarzy, fotografów i postronnych gapiów. Osiedlowy sklep to tylko pretekst do rozpoczęcia kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości. Będąc pod wrażeniem kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego teraz jestem rozczarowany pomysłowością spin doktorów (choć po odejściu Kluzik-Rostkowskiej, Bielana i Kamińskiego, ciężko orzec kto teraz odpowiada  za te sprawy). Koszyk to powtórka z lodówki, która była straszakiem w zeszłej kampanii parlamentarnej. Bardzo łatwo powiedzieć za naszych czasów było taniej, skoro nam nie przeszkodził nieurodzaj, inflacja oraz kryzys finansowy. Nie chcę bronić PO, która się rozleniwiła do tego stopnia, że nawet podnieść się jej palca nie chce aby choć trochę zmienić sytuację. Mam nadzieję, że kolejna faza marketingowa będzie bardziej merytoryczna i nie będzie grać na emocjach Polaków, którzy codziennie zaglądając do swoich portfeli muszą przeliczać każdy zarobiony grosz.

Sensacja sensację goni

Dziennikarze to bardzo różnorodna grupa zawodowa. Jedni zabierają się za poważne i fachowe dziedziny jak np. ekonomia, czy nauka. Są też drudzy, którzy zrobią dwie super fotki gwieździe, napiszą jeszcze mniej tekstu niż te dwie fotki na stronie gazety i mają "artykuł". Najlepszym hitem są jednak historie z gazety Fakt jak np: " Zaatakowały mnie termo-loki", czy "Mało brakowało a zabiłaby mnie cola". Jest jednak jedna rzecz, która łączy tych dziennikarzy - poszukiwanie ciekawego tematu, który zainteresuje docelową grupę czytelników. Często to rozglądanie się za dobrym tematem przeradza się w pogoń za sensacją. To ktoś wziął do łapy, to koalicja rządowa się rozpada itp. Takich tematów można mnożyć i mnożyć. Niekwestionowanym hitem, który ostatnio zaobserwowałem są przecieki na temat zawartości listów Konferencji Episkopatu Polski do wiernych. Nie spodziewałem się, że będzie to ciekawy, wręcz sensacyjny temat dla zwykłych dziennikarzy. A jednak! Z wyprzedzeniem cotygodniowym wiem już w skrócie, czym mnie ksiądz dobrodziej uraczy na kazaniu w każdej polskiej parafii. Teraz czekam tylko jak lokalne media będą donosić, co poszczególny kapłan ma w kazaniu na daną niedzielę. Przekornie można rzec, że taka informacja pozwoli uniknąć tłumu ziewających wiernych.

poniedziałek, 21 marca 2011

Psia dola



Ewolucja w systemie prawnym nie tylko Polski, ale i całej Europy jest tak daleka, że nie do pomyślenia było jeszcze parędziesiąt lat temu, że zwierzęta, czy rośliny będą miały swoje prawa. A jednak. Czasy się zmieniają. Zwierzęta mają także swoje lobby, głównie za sprawą wszelkich partii Zielonych, czy stowarzyszeń na rzecz ochrony zwierząt, środowiska itp. Ludzie zwierają szeregi, podpisują petycje pod zaostrzeniem kar dla osób znęcających się nad zwierzętami. Słuszna sprawa, bo każdy właściciel powinien swoje zwierze traktować dobrze, a nie wyżywać się na nim. Mnie jednak niepokoi zupełnie coś innego. Dzisiaj w stolicy doszło do kolejnego ataku agresywnego zwierzęcia. Pies rasy amstaff zaatakował bezbronne dziecko, w efekcie czego teraz leży ranne w warszawskim szpitalu. Co chwile w programach informacyjnych widzimy takie sceny. Tylko dlaczego nikt nie wyciąga z tego wniosków? Dlaczego pozwala się nieodpowiedzialnym ludziom na trzymanie niebezpiecznych ras psów? Dlaczego takie psy nie muszą mieć założonych kagańców i być wyprowadzane na smyczy? Takie zwierze przecież nie musi zaatakować na swoim terenie. Zdarzają się przypadki, ze agresywny pies atakuje przypadkowego przechodnia. Z moich ustaleń wynika, ze obowiązek noszenia kagańców przez psy oraz wyprowadzanie ich na smyczy wynika z prawa miejscowego. W związku z tym każda gmina może postępować w sprawie czworonogów jak jej się podoba. To wprowadza dezorientację, gdyż nawet posiadacze psów nie są zorientowani co do stanu prawnego własnej gminy, a co dopiero sąsiedniej, czy rodziny z daleka. Uważam, że sejm powinien się zająć się ustawą zaostrzającą kryteria posiadania niebezpiecznych zwierząt. Prawo jednak to nie wszystko, nawet za mało, bo najważniejsza jest wyobraźnia ludzka.