piątek, 25 listopada 2011

Orzeł odlatuje do ciepłych krajów

Dla białego orła w Polsce nadeszła zima. Nasz dostojny drapieżnik podrywa skrzydła do lotu za sprawą PZPN i Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Co do orła na koszulkach polskiej reprezentacji miałem mieszane uczucia. Myślałem sobie. Właściwie to czy ta polska piłka nie hańbi tego orła? Może jak im zabraknie symbolu polskości to zasłużą na niego potem. Jednak potem zdałem sobie sprawę, że to jednak reprezentacja polski. Czy, jeśli polskie wojska byłyby nieudolne to odbierałoby się im orzełka z rogatywek? Zapewne nie. A trzeba zauważyć, że sport jest jednym z substytutów wojny. W ten sposób kraje mogą ze sobą rywalizować nie siłą dział, a ilością sukcesów sportowych.  Druga kwestia, która mnie bulwersuje to dyplomy polskich uczelni. Podobno w nowych przepisach zniknął zapis o orle na dyplomie. Według tego orzełkiem posługiwać się będą mogły tylko najlepsze uczelnie według jakiegoś rankingu ministerstwa. Zaś te słabsze będą mogły tylko mieć symbol swojej uczelni. Słabe jest tłumaczenie, że pracodawcy da to możliwość rozpoznania studenta po lepszej uczelni. Pracodawcy wcale tak źle się w tym nie orientują. Orzeł powinien przynależeć do wszystkich obywateli i podmiotów, a nie dla wybranej garstki. Brzydzę się takim prawem.

sobota, 12 listopada 2011

Dzień Niepodległości

Wczoraj w Polsce obchodziliśmy Dzień Niepodległości. Jest to chyba najważniejsze święto państwowe, gdyż upamiętnia nie tylko dzień odzyskania niepodległości, ale skłania ku refleksji na temat bytu państwa polskiego, a także jego obecnej sytuacji. W końcu jest to dzień, gdzie oprócz pięknej defilady, łopoczących flag, czy uroczystości powinno się poświęcić najbliższym, znajomym, czy sąsiadom. Patriotyzm to nie tylko piękne frazesy, a to jak odnosimy się do innych współrodaków. Prezydent Bronisław Komorowski w swym przemówieniu słusznie zauważył, że w trudnych czasach jeszcze bardziej potrzebne jest nam porozumienie ponad podziałami, czego mamy nie mylić z odrzuceniem wszelkich idei dla pełnej zgodności. Dzień był piękny do godzin popołudniowych. Zaczęły się w stolicy rozróby, przepychanki i bójki. Posypały się też kamienie i płyty chodnikowe. Wszystko w imię rzekomej idei oraz patriotyzmu. Nie lubię nikomu odmawiać patriotyzmu jak często robił to jeden z przywódców obecnej opozycji. Wydaje mi się jednak, że takie zachowania nie mają nic wspólnego z patriotyzmem. Zatrzymano już około 200 bandytów, którym przedstawione zostały zarzuty. Czasem wydaje się, że gdzie gaz pieprzowy i armatki wodne nie pomogły tam pomogłaby solidna pała.

środa, 9 listopada 2011

W trosce o religię

Uznałem, że nie będę po raz drugi wypowiadał się w sprawie krzyża, bo nie ma sensu powielać wpisu z przed wielu miesięcy. Jest jednak druga sprawa, która rodzi kontrowersje. Mowa tu o religii w szkołach. Niektórzy bardzo chcieliby się jej pozbyć ze szkoły. Inni bronią jej murem. Ja mam swój pogląd na tą sprawę. Mimo, że jestem praktykującym katolikiem to moim zdaniem lepiej by było dla katolicyzmu w Polsce by religia odbywała się w salkach katechetycznych na terenie kościoła. Czy przeszkadza mi religia w szkole? Absolutnie nie. Zauważam tylko pewną tendencję, która wytworzyła się w ostatnich latach. Księża nie znają swoich parafian. Wizyta duszpasterska raz w roku w czasie kolędy to stanowczo za mało. Stanowczo za mało dla dzieci. Katecheci nie są w stanie zapewnić w pełni roli jaką powinien pełnić ksiądz. Z roku na rok coraz więcej parafii wprowadza podpisy dla dzieci. Księża zachowują się jak pedantyczni księgowi. Nie ma wpisu? Nie ma komunii, bierzmowania. Jest to uwłaczające dla godności młodego człowieka, a także symptomem braku zaufania. Religia w salce, którą prowadziłby ksiądz byłaby tylko z pożytkiem dla młodego katolika. Salka to nie tylko religia. Do dziś osoby starsze ode mnie wspominają: "A tą osobę znam z religii". Na religii przy kościele tworzyła się wspólnota chrześcijańska. W szkole nie sposób wytworzyć takiej atmosfery. Są przecież ważniejsze lekcje, a wiara powoli umiera.

Nowicka jednak wicemarszałkiem sejmu

Przyznam szczerze, że Wanda Nowicka to nie postać z mojej bajki. Nie zgadzam się z jej liberalnymi poglądami dotyczącymi obyczajów. Dobrym politycznym obyczajem jest niewtrącanie się w wybór osób na stanowisko wicemarszałka z poszczególnych partii. Ruch Poparcia Palikota zdobył 10% głosów obywateli przystępujących do głosowania. Jest to wystarczający mandat pozwalający na wybór własnego wicemarszałka. Uważam, że niegodne jest też argumentowanie sprzeciwu wobec kandydatury danej osoby poglądami (co prawda kontrowersyjnymi) krewnych. Nie sądzę również, że wybór tej pani jest zagrożeniem dla chrześcijaństwa w Polsce. Kto uważa inaczej ma do tego prawo. Nie mniej jednak jest to bardzo wąskie patrzenie na ten problem.

czwartek, 3 listopada 2011

Zakneblować za wszelką cenę

Wczoraj Polskę obiegła informacja, że były redaktor naczelny Tygodnika Powszechnego ks. Adam Boniecki został obłożony przez przełożonych z zakonu Mariawitów zakazem publicznych wystąpień i wypowiadania się. Mimo, że reguła zakonu zakłada posłuszeństwo wobec przełożonych to decyzja ta jest bardzo surowa wobec księdza. Surowa, bo obok posługi kapłańskiej jest także wybitnym katolickim dziennikarzem i komentatorem. Nie wiadomo jaka jest przyczyna uciszenia kapłana. Spekuluje się, że nie spodobały się jego ostatnie wypowiedzi. Dla mnie jest to przykre, ponieważ jest to znany przedstawiciel kościoła, który nie hańbi swej sutanny dziwacznymi dalece niechrześcijańskimi wypowiedziami. Nawet po krytyce jego osoby przez wrocławskiego biskupa Meringa nie chciał komentować słów hierarchy, które były niegodziwe. Robił wszystko by zachowywać się według zasad, które nakreślił Jezus Chrystus. żyć zgodnie z dekalogiem i przykazaniem miłości. Wielce prawdopodobne, że jego wypowiedzi przepełnione miłością do bliźniego, a nie nienawiścią są potępiane. Jest to smutne. Chrześcijaństwo w Polsce potrzebuje takich postaci, które będą świecić przykładem i będą przeciwwagą dla wizerunku bogatego księdza, księdza pedofila, czy księdza biznesmena.

piątek, 7 października 2011

Wymarsz czas zacząć

Dzisiaj ostatni dzień, w którym można w miejscu publicznym na ten temat się wypowiadać (blog za takie miejsce uważam).  Zachęcam wszystkich niezdecydowanych by poszli oddać głos w wyborach. Rozumiem, że osoby niechętne temu są sfrustrowane i zmęczone gierkami polityków. Ciągle to słyszę, a także to, ze głos pojedynczej jednostki się nie liczy. Według statystyk ok 50% obywateli Polski zostanie w domach. Na pewno gdyby była większa frekwencja wynik mógłby być inny szczególe z korzyścią dla partii o mniejszym poparciu lub znikomym co byłoby wartością dodatnią. Nie powiem Wam na kogo głosować, bo to każdy sam musi sobie odpowiedzieć. Niech jednak osoby, które pozostaną w domu mają świadomość, że też wybierają. Wybierają opcje, gdzie inni decydują za nich. Mechanizmy demokratyczne są ułomne, ale to jedna z nielicznych opcji by całe społeczeństwo mogło powiedzieć, że : ma dość, państwu już podziękujemy itd. Życzę wszystkim trafnych wyborów i braku rozgoryczenia po nich.

piątek, 23 września 2011

Zachować status quo

Dzisiaj odbyła się czwarta i przedostatnia debata przedwyborcza, która dotyczyła spraw rolnictwa. Cieszę się, że tematyka była zawężona do jednego problemu. W porównaniu do zeszłych debat nie było wypierania jednego tematu kosztem drugiego. Z debaty nie wynikło nic nowego odnośnie życia rolników. Obojętne kto dojdzie do władzy nie zmieni życia rolników ani na lepsze, ani na gorsze. Jednakże jestem rad, że kontrowersyjna kwestia GMO była przez polityków dyskutowana z pełną rozwagą. Każde z ugrupowań ma wątpliwości co do żywności genetycznie modyfikowanej, lecz radykalnie się od niej nie odcina. Cieszę się, że wszyscy rozmówcy zgodzili się co do tego, ze nie ma naukowych dowodów na szkodliwość GMO. Na koniec chciałbym wyjaśnić skąd wódz III Rzeszy w ilustracji notki. Otóż jeden z internautów zadał niezwykle ciekawe pytanie, aczkolwiek rzecz jasna mocno przerysowane. " Czy gdyby Adolf Hitler był w PO to też byłby zwycięzcą debaty?" Pytanie to ma ośmieszyć szereg osób, które nie wsłuchują się w to co mówi poszczególny kandydat, a przywiązują uwagę tylko do przynależności partyjnej. Niestety tym razem PO nie wystawiła najsilniejszego kandydata. Jednakże wcale mnie to nie dziwi, gdyż Platforma Obywatelska nigdy nie była mocna w tych sprawach.

wtorek, 20 września 2011

Przewrażliwiony Palikot

Wybory mają to do siebie, że wszystkie partie imają się różnorakich trików, które mają spowodować przeciągnięcie wyborców na własną stronę. Janusz Palikot, który ostatnio według sondaży ma szansę dostać się do parlamentu  także nie próżnuje. Podczas radiowego wywiadu oskarżył Abp. Józefa Michalika o publiczne namawianie wiernych do głosowania na Prawo i Sprawiedliwość. O ile dobrze pamiętam rzekome słowa były zawarte w liście episkopatu do wiernych i były odczytywane jakiś czas temu na niedzielnej mszy. Biskupi wcale nie wymienili żadnej partii. Namawiali tylko do tego by głosować zgodnie z chrześcijańskimi wartościami. Uważam, że mieli prawo wygłosić takie słowa. Inaczej sprawa by się miała kiedy promowali by jakąkolwiek partię. Wcale nie jestem przekonany, że Prawo i Sprawiedliwość promuje chrześcijańskie wartości, dlatego też nie wiem skąd całe zamieszanie. Rozumiem jedynie, że podczas kampanii można w sposób jednoznaczny jeździć sobie po kościele jak po kobyle. Na pewno do jakiejś grupy odbiorczej trafiają te antyklerykalne poglądy. Panu Palikotowi życzę powodzenia w wyborach, choć na szerzeniu nienawiści i kłamstwa daleko nie zajedzie.

sobota, 17 września 2011

Infrastruktura

Wczoraj na antenie TVN 24 odbyła się trzecia debata przedwyborcza. Tym razem dotyczyła infrastruktury oraz rozwoju regionalnego. W debacie tradycyjnie już udziału nie wziął przedstawiciel Prawa i Sprawiedliwości. Do rozmowy przystąpili: Elżbieta Bieńkowska, Janusz Piechociński, Elżbieta Jakubiak oraz Bogusław Liberadzki. Według czytelników portalu www.tvn24.pl zwyciężczynią debaty została minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska. Sądzę jednak, że oddający głos w ankiecie zbytnio nie przyłożyli się do wysłuchania poszczególnych osób, lecz zaznaczyli odpowiedź zgodnie z tym na kogo zagłosują. Nie przeczę, że Elżbieta Bieńkowska znała się na rzeczy. Niestety debata została sprowadzona do osoby nieobecnego Cezarego Grabarczyka. Swoją drogą PO wykonało niezły ruch taktyczny. W konsekwencji tego Bieńkowska mężnie musiała odpierać ataki swoich oponentów i świecić oczami za kolegę z rządu. Osobiście uważam, że najlepiej przygotowany był Janusz Piechociński. Merytorycznie przygotowany członek PSL wydawał się być największym ekspertem z całej czwórki. Jeżeli po wyborach sytuacja się nie zmieni to doradzam Donaldowi Tuskowi oddać resort infrastruktury ludowcom. Janusz Piechociński zasługuje na to by spróbować swych sił w tym resorcie.

sobota, 10 września 2011

Bohater Adam Darski

Przyznam, że nie mogę przejść obojętnie obok postaci Adama Darskiego znanego szerszej publiczności jako Nergal. Wczoraj. Abp. Leszek Sławoj - Głódź wystosował list protestacyjny do TVP w związku z udziałem lidera zespołu Behemoth w programie rozrywkowym. Hierarcha miał takie prawo, choć obawiam się, że z jego starań nic nie wyniknie. Być może urośnie w oczach wiernych ze swojej diecezji. Natomiast ja uważam, że kreowanie na bohatera osoby, która w taki sposób znieważa publicznie czyjąś wiarę jest skandaliczne. Jednak prawa tzw. show biznesu rządzą się innymi prawami. Wcale nie uważam, że orzeczenie sądu skazujące zmieniłoby coś w tej sprawie. Przepis o obrazie uczuć religijnych jest przepisem niepotrzebnym. Wcale nie jest on potrzebny by ludzie mogli sobie wyrobić zdanie jakim człowiekiem jest Adam Darski. Nie mniej jednak uważam, że gdyby Nergal obraził inną grupę narodową lub religijną od razu zostałby potępiony. Wydaje mi się, że chrześcijaństwo gdzieś się cofa, a wierni nie potrafią wyrazić swej dezaprobaty takich czynów.

piątek, 9 września 2011

Wymijająco i jeszcze raz wymijająco

Dzisiejsza debata w TVN 24 należała do jednej z nudniejszych debat politycznych jakie miałem okazję oglądać w życiu. Z resztą spowodowało to, że w połowie wyłączyłem odbiornik telewizyjny i dałem sobie spokój. Jednak pozwolę sobie ocenić ją przez pryzmat pierwszej połowy. Czterech panów usiadło do debaty o polityce zagranicznej. Jednakże żaden z nich nie zarysował zbytnio nowej perspektywy w tym temacie. Miałem wrażenie, że wręcz unikali jakichkolwiek odpowiedzi. Zarówno przedstawiciele koalicji jak i opozycji świetnie unikali odpowiedzi na poszczególne pytania. Kiedy padło pytanie o umowę gazową z Rosją w odpowiedzi można było usłyszeć jak jest wspaniale, ze wydobywać będziemy gaz łupkowy. Na pytanie o mniejszość polską w Niemczech z kolei mogliśmy usłyszeć odpowiedź związaną z sytuacją Polaków na Litwie. Przykładów było tak wiele, że aż w oczy kuło. Wydaje mi się, że minister Sikorski swymi odpowiedziami śmiało się obronił. Paweł Kowal ciekawie opowiadał o partnerstwie wschodnim. Natomiast Marek Siwiec był najbardziej atakującym uczestnikiem debaty. Z kolei Jarosław Kalinowski ze stoickim spokojem oddawał pole swemu koalicyjnemu koledze. Wydaje mi się, że niewielu Polaków mogła zainteresować ta debata, gdyż nie wnosiła niczego nowego nie tylko dla kraju, ale także dla samych rodaków.

piątek, 2 września 2011

Walka z kolejkami

Punkt 19.25 studio TVN 24 rozpoczęła się pierwsza przedwyborcza debata. Początek cyklu pięciu debat poświęcony był polityce społecznej oraz służbie zdrowia. Właściwie nie trzeba było być wytrawnym widzem by zauważyć, że poruszana tematyka w 90% dotyczyła służby zdrowia. Trochę mnie to szczerze zawiodło, ale czego się spodziewać gdy 3/4 rozmówców było specjalistami z tego zakresu. PO było reprezentowane przez Ewę Kopacz, SLD przez Marka Balickiego, PJN Andrzeja Sośnierza, a PSL wystawiło Jolantę Fedak. Wszyscy 4 politycy zachowywali się spokojnie, byli niezbyt napastliwi co było godne podziwu. Natomiast żaden z kandydatów tak na prawdę nie miał jakiejś wizji diametralnie różniącej się od swego oponenta.  Rozmówcy nie chcieli deklarować niczego co mogłoby być potencjalnym strzałem w stopę czyt. poważną decyzją. Każdy natomiast zapewnił, że za jego wspaniałych rządów znikną kolejki  do lekarza, co jest równie pewne jak wygrana w totka.

Być jak Drzymała

Zapewne wielu z Nas pamięta historię poznańskiego chłopa Michała Drzymały. Polak ten walczył w czasach zaborów z administracją królestwa Prus. Władze zaborów nie chciały się zgodzić na budowę domu. Sprytny Drzymała postanowił obejść zakaz i zakupił wóz cyrkowy, w którym postanowił zamieszkać. Konflikt urzędników i chłopa był znany w całej Europie. Jest XXI wiek. Historia lubi się powtarzać. Ksiądz Krzysztof Kowal jest misjonarzem na Kamczatce. Od 8 lat stara się o pozwolenie na budowę kościoła, by wierni nie musieli się spotykać w prywatnych mieszkańcach. Tymczasem rosyjskie władze skutecznie odmawiają wydania zgody. Nie wątpliwie jest to spowodowane niechęcią prawosławnej części Rosji, która uważa, że tego typu działalność jest zamachem na  Cerkiew Rosyjską i odciągania wiernych z cerkwi. Misjonarz jednak nie poddaje się. Wpada na podobny, lecz o dwa wieki nowocześniejszy pomysł niż Drzymała. Nadmuchiwany kościół podobny do zamków popularnych w wielu wesołych miasteczkach spełnia wszystkie wymagania  i w dodatku jest przenośny. Księdzu Krzysztofowi Kowalowi gratuluję pomysłowości i pokonania przeciwności losu.

czwartek, 1 września 2011

Ciągle za mało?

Dziś 1 września. Smutna data dla wielu uczniów, którzy wracają po wakacyjnej przerwie do szkoły. Data podobno także przykra dla nauczycieli, którzy od dziś otrzymali 7% podwyżkę. Według prezesa ZNP kwota ta jest mała. Na tyle mała, że nie powinno nazywać się jej podwyżką biorąc pod uwagę wzrost cen produktów w kraju. Chciałbym się nie zgodzić z tą tezą. Wielu rodaków boryka się z trudnościami finansowymi. Ich pensje wcale nie rosną. W niektórych miejscach pracy wręcz maleją. Biorąc pod uwagę, że od 1 stycznia 2012 nauczycieli czeka kolejna i to jeszcze większa podwyżka argument ten wydaje się nie tylko nie na miejscu, ale jest po prostu słaby. Oczywiście wielu rodaków komentuje uprzywilejowanie tej grupy zawodowej. Pojawiają się docinki dotyczące tygodniowego czasu pracy, a także ilości dni wolnych od pracy. Z kolei nauczyciele przerzucają piłeczkę lamentując nad wszystkimi obciążeniami związanymi z niewdzięczną pracą ilości godzin poświęconych w domu na przygotowanie się do lekcji, czy poprawianiu sprawdzianów. Według mnie rząd Donalda Tuska nie przemyślał sprawy dotyczącej podwyżek. Podwyżki oczywiście należą się. Od dawna wiadomo, że zawód nauczyciela jest słabo opłacany. Jednak substytutem zarobku był wcześniejsze emerytury, ilości dni wolnych  w roku, a także ilość godzin w pracy. Donald Tusk powinien stanąć na wysokości zadania i wraz ze znaczącymi podwyżkami powinien ukrócić przywileje tej grupy zawodowej. Dobrym modelem jest model skandynawski, gdzie dzieci wraz z nauczycielami siedzą w szkole po 8 pełnych godzin od 8.00 - 16.00. Ten czas to nie tylko lekcje. To czas gdzie dziecko wykonuje także prace domowe, aby po przyjściu do domu mógł się poświęcić swoim pasjom, kopaniu w piłkę czy innym rzeczom, które rozwijają młodego człowieka. Natomiast w tym czasie nauczyciele nie tylko prowadzą lekcje, ale także poprawiają sprawdziany, przygotowują się do zajęć następnego dnia oraz pomagają uczniom, którzy nie zrozumieli materiału omawianego na lekcji. W moim odczuciu tak to powinno wyglądać. Jeszcze śmieszniejsze jest to, że według pana Broniarza ze względu na niskie zarobki młodzi nie garną się do pracy. Jest to moim zdaniem kłamstwo. Sam znam wielu nauczycieli, którzy dzięki małej ilości godzin są w stanie pracować na dwa etaty w różnych szkołach przez co tamują miejsce dla młodych absolwentów, którzy nie są jeszcze tak wypaleni zawodowo, poszukują pracy i z chęcią zajmą się młodymi Polakami. Miejmy nadzieję, że sytuacja polskie szkolnictwa zmieni się kiedyś na lepsze.

wtorek, 30 sierpnia 2011

Lewy kontra prawy sierpowy

Za nami pierwsza debata polityczna między liderami dwóch ugrupowań. W prawym rogu Janusz Korwin - Mikke, a w lewym Janusz Palikot. Celnie dobrana nazwa debaty. To było starcie dwóch ekscentryków o różnych wizjach Polski. Nie będę się wgłębiał w to kto wygrał pojedynek. Obaj panowie przedstawili swoje programy. Ba zrobili to w tak kulturalny i pełen godności dla przeciwnika sposób, że byłem pod wrażeniem. W końcu obaj panowie słyną z niewybrednych komentarzy, a tutaj zdeklasowali większość swoich oponentów. Najgorsze jednak jest to, że praktycznie żadna ze stacji telewizyjnych nie była zainteresowana transmisją spotkania. W ten sposób moim skromnym zdaniem media marginalizują partie nie wchodzące w skład parlamentu. Na talerzy podaje nam się tylko i wyłącznie "Bandę Pięciorga" z naciskiem na obozy Tuska i Kaczyńskiego. Obywatel ma prawo zapoznać się z całym wachlarzem politycznym, jeśli jest to tylko możliwe. Sztaby obu panów zaprosiły media, więc co stało an przeszkodzie? Jedynie an wysokości zadania stanęła Super Stacja, która puściła transmisję ze spotkania. Choć w moim odczuciu czas antenowy po północy to czas, w którym przeciętny Kowalski smacznie śpi przed pójściem do pracy. Czas pokaże, czy będzie więcej tego typu wartościowych wydarzeń w nadchodzącym miesiącu.

środa, 24 sierpnia 2011

Jak Platforma zgrabnie sięga po pieniądze obywateli

Wczorajszego wieczoru do mych uszu doszła wieść, że zostanie podwyższona kara za używanie wulgarnych słów w miejscu publicznym. Obecnie wysokość kary to 1500 zł, co moim skromnym zdaniem i tak o wiele za dużo. Od przyszłego roku za siarczystą KURWĘ zapłacimy już 3000 zł. Czy przeklinanie w tym kraju jest taką plagą? W mojej ocenie nie. Coraz więcej ludzi rozumie, że przeklinanie nadmierne nie przysporzy im  splendoru. Nawet przyzwoity i kulturalny człowiek w czasie gniewu może się nie powstrzymać. Wtedy taki wulgaryzm jest uzasadniony. Walczenie z przekleństwami powinno odbywać się na płaszczyźnie wychowawczej, pouczeń oraz w najgorszym wypadku pracach społecznych. Według mnie tak diametralne podwyższenie kary to nic innego jak wyciąganie z kieszeni obywatela kolejnych złotówek, które są potrzebne by rząd Tuska zmniejszył deficyt budżetowy. Nie przekona mnie nawet fakt, ze to pomysł ministerstwa sprawiedliwości. Od dawna wiadomo, że wieloma projektami w innych ministerstwach rządzi Ministerstwo Finansów.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Obietnice bez pokrycia oraz dywanik u prezesa PiS

Uwielbiam okres kampanii wyborczej. Jest to czas dość płodny w polityczną gimnastykę. Politycy kombinują co komu dać, co komu obiecać. Im więcej tym lepiej. Kiedy zobaczyłem dzisiaj Grzegorza Napieralskiego mówiącego, że każde dziecko otrzyma komputer zacząłem rechotać. Z resztą piękną, ciętą ripostę strzeliła dziennikarka pytając: Za co?  Odpowiedź padła jak zwykle najwyższej klasy. Komputery zostaną sfinansowane za publiczne pieniądze czyt. każdego podatnika. Zdaje się, że  podobne pomysły miał Waldemar Pawlak, który obiecywał i-pody w zeszłej kampanii. 
Kolejnym smaczkiem są debaty polityczne, a właściwie ustalanie na jakich zasadach będą się odbywać. Tej przerzucance pomysłów nie ma końca. Jedna partia się zgadza na to, druga nie. Mniejsze nie chcą być wykluczone, a większe koniecznie chcą je zmarginalizować. Najlepszy pomysł miał Jarosław Kaczyński. Zaprasza ministrów rządu do siebie niczym dyrektor uczniów na dywanik. To się nazywa stawianie do pionu Rady Ministrów. Z zainteresowaniem  będę obserwował kolejne WYBORCZE KFIATKI.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Gdzie się podziali tamci kandydaci ?

Co raz częściej mówi się o tym, że układanie list wyborczych nie idzie zbyt dobrze Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Od samego początku największym zainteresowaniem mediów cieszył się proces układania list w SLD, a nie PO, czy PiS. Czy było to podyktowane zdławieniem w zarodku "lewicy", czy też faktycznie to środowisko było tak ciekawe, bo listy tak nieprzewidywalne? Odpowiedzieć się nie da. Jednak warto było pilnować sprawy i nie pogrążać się przynajmniej w oczach wyborców. Najpierw zrezygnował Józef Oleksy. Podobno nie odpowiadało mu miejsce na liście w woj. Podkarpackim. Wcale mnie to nie dziwi. To prawdziwy bastion Prawa i Sprawiedliwości i mógłby się  stamtąd nie dostać do parlamentu. Doszukuje się jednak przyczyny gdzie indziej. Józef Oleksy po prostu woli ciepłą posadkę doradcy ds. ochrony środowiska u prezydenta. Ja mu się nie dziwię. Pieniądze na pewno dobre, a nie trzeba się tyle denerwować. Kolejną osobą, która nie startuje jest Włodzimierz Czarzasty. Trochę mnie zdziwiło to. W wielu programach i wywiadach zarzekał się, że będzie startował w wyborach. Czyżby zmiana planów? Czy faktycznie  Grzegorz Napieralski nie lubi potencjalnej konkurencji? Do czasu wypowiedzi Czarzastego w tej sprawie jest trudno gdybać. W końcu Robert Biedroń. Chyba najbardziej kontrowersyjna postać z tej trójki. Z jednej strony nie branie na listę naczelnego obrońcy praw mniejszości seksualnych III RP to jak strzał w stopę. Przecież SLD mająca tylko i wyłącznie program ideologiczny traci bardzo ważnego bojownika w walce o prawa dla rzekomo pokrzywdzonych przez los, prawo itd. Przekonuje mnie jednak tłumaczenie, że nie bierze się pod swe skrzydła osoby z zarzutami. W trakcie kampanii wygląda to fatalnie. Zamkniecie list tuż tuż. Czy czeka nas jeszcze jakaś niespodzianka?

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Rozdziobią go kruki, wrony

Andrzej Lepper były wicepremier, poseł, rolnik, buntownik. Wiele słów określałoby tego człowieka. Obok tej postaci nie szło przejść obojętnie, dlatego zestaw wyrazów, które by go opisywały u każdego byłyby inny. Ja osobiście mam mieszane uczucia co do tego człowieka. Najciekawsze określenie jakim o nim słyszałem to trybun ludowy i chyba trafnie go określa. Na pewno chciał być kimś takim. Udało mu się to z lepszym czy gorszym skutkiem. Z rozbawieniem oglądałem wspomnieniami o tym człowieku. Jak wszyscy byli skonsternowani jego odejściem. Jak to zaczęto wyciągać jego zalety na światło dzienne. Było to groteskowe, ale źle o zmarłych mówić nie wypada toteż jego oponenci powstrzymali się na krótką chwilę. Jednak co nieludzkie, a karygodne i chamskie to wykorzystywać śmierć Andrzeja Leppera na potrzeby kampanii wyborczej i politycznych utarczek. Panowie z PO i PiS wstydzilibyście się tak bezwstydnych rzeczy. Jeszcze ciało Andrzeja Leppera nie spoczęło w grobie, a już dziobią go kruki, wrony.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Młyny

Przez ponad miesiąc milczałem. Oprócz mojego zmęczenia do przeciwności losu można by zaliczyć także sezon ogórkowy, który z resztą nadal trwa. Wychodząc na przeciw miałkości tematyki omawianej w mediach postanowiłem poszukać czegoś ciekawego. Powiadają, że kościelne młyny mielą bardzo powoli. Trudno byłoby nie zgodzić się z tą tezą. Jednak najnowsza kościelna mąka jest najwyższej klasy. Porzucając metafory należy wyjaśnić, że Watykańska Kongregacja do spraw Duchowieństwa wydała dokument na temat tego jak księża powinni żyć. Duchowni z kongregacji zalecają by księża żyli skromnie. Ponadto powinni poszerzać swą wiedzę poprzez czytanie książek. Okólnik zaleca również zapoznanie się z  nowinkami technicznymi jak komputer i internet. To bardzo rozsądne postulaty, które powinien realizować w mniejszym lub większym zakresie każdy ksiądz. Nie mniej jednak dokument ten niesie jeszcze inne ważne przesłanie. Wyraźnie wskazano, że osoby stanu duchownego nie powinny mieszać się do polityki, a tym bardziej dawać wyraz publicznego poparcia dla jednej konkretnej partii. Ciekaw jestem jak z tym wygląda za granicą. Życzyłbym sobie by w Polsce z ambony wierni nie musieli słuchać prywatnych przekonań swoich pasterzy, czy oglądać zbierania podpisów poparcia pod wrotami świątyni. Wydaje się jednak, ze ten dokument niczego nie zmieni, bowiem u Nas sytuacja jest co najmniej specyficzna.

piątek, 24 czerwca 2011

Grecka Republika Ludowa

Od dłuższego czasu interesuje mnie tematyka światowego kryzysu finansowego oraz jego skutków. Obecnie na topie jest temat Grecji. Państwo to jest bardzo ważne z punktu widzenia Europejskiego, gdyż skutku bankructwa tego kraju mogą negatywnie wpłynąć na gospodarkę krajów całej UE, w tym Polski. Fenomenem tego kraju jest to, że jej obywatele dotąd mieli się niemalże jak w raju. Niestety na skutek fatalnych decyzji oraz złej gospodarki raj zostanie utracony, a następne pokolenia jeszcze długo nie będą mogły otworzyć jego bram. Parę miesięcy temu usłyszałem, że oszacowano, iż płace Greków są sztucznie napompowane o jakieś 50% oraz, że niemal każdy mieszkaniec ma 13 i 14 wypłatę i to nie tylko w sektorze publicznym. To już źle pachniało, choć tego typu newsy jeszcze nie wskazywały na to skąd takie rozpasanie. Teraz to wiadomo. Grecja zamiast kapitalistyczna była socjalistyczna. Właściwie to posiadała cechy obu systemów, a o to przykłady:
  • Refundacja niemalże wszystkich leków;
  • Po trzykroć dodatki do niemalże wszystkich produktów, nawet skarpet;
  • Sztuczne zatrudnienie czego karykaturalnym przykładem jest szpital, w którym z niewiadomych względów zatrudniano 80 ogrodników;
  • Darmowe 7 dniowe wakacje na terenie Grecji
Do tego dochodzą jeszcze takie kwestie jak rozbudowana szara strefa, nagminne oszustwa podatkowe oraz nepotyzm. Każdy znajdzie coś dla siebie. Jak tak czytam te informacje to zastanawia mnie jedno. Dlaczego Unia Europejska ma pomagać dłużnikom, obibokom i krętaczom. Są inne zagrożone kraje, choćby Hiszpania. Moim zdaniem bardziej doceni, a co więcej spożytkuje pomoc finansową. Czarne proroctwa o upadku unii stają się coraz realniejsze.

piątek, 17 czerwca 2011

Eurogumki

Pod płaszczykiem imprezy sportowej można przemycić dosłownie wszytko: Obrażanie policji, walkę z rządem, a także szeroko pojętą edukację seksualną. Nie ważne, że mamy większe zmartwienia związane z przygotowaniem Euro 2012. Trzeba budować drogi, remontować tory, dokończyć stadiony no i rozreklamować imprezę. Na rok przed wydarzeniem rozległo się wielkie larum. Dlaczego Polska w związku z Euro 2012 nie zabezpieczy kibiców? Z tego co się doczytałem głównie o to chodzi w tej całej "edukacji". Jak dotąd nasz kraj nie refunduje środków antykoncepcyjnych i nie wiem dlaczego miałby to zmienić z okazji Mistrzostw Europy w piłce Nożnej. żadna to forma edukacji, bo o istnieniu środków antykoncepcyjnych to powinno posiadać się elementarną wiedzę jak przy posługiwaniu się nożem i widelcem. A tych pierwszych wcale nie uczy ani szkoła, ani rząd polski. Moim zdaniem to tylko dobry pretekst by nabić kieszeń koncernom produkującym środki antykoncepcyjne. Rząd nie może odpowiadać za wszystko w tym kraju  w tym za nasze zabezpieczenie. Dlatego Polaku pamiętaj, że zawsze warto samemu zainwestować w swoje bezpieczeństwo nie licząc na państwo.

środa, 15 czerwca 2011

W grupie siła ?

Prawica Rzeczypospolitej w wyborach parlamentarnych połączy swe siły z Unią Polityki Realnej. Lider PR Marek Jurek zaprasza do prawicowego przymierza także PJN. Czy to dobry pomysł? O tym zadecydują na pewno wyborcy. Jednak pewne sojusze są lepsze niż pójście w pojedynkę z poparciem na granicy błędu statystycznego. Nie dziwi mnie także to zaproszenie. W końcu lwia część Prawicy Rzeczypospolitej oraz Polska Jest Najważniejsza pochodzą od jednego drzewa, czyli PiS-u. Z kolei UPR może dodać tylko świeżości ugrupowaniom, które zasiadały już w ławach sejmowych. Choć najlepsze wyniki biorąc pod uwagę sondaże osiągał jak dotąd PJN to na pewno każda partia dodaje swoich wyborców. Taka synergia być może pozwoli na przekroczenie progu wyborczego, choć trzeba pamiętać, że dla koalicji partii jest on wyższy, bo aż 8%. Pytanie zasadnicze jest jeszcze, czy partie osiągną kompromis w sprawie programu wyborczego, no i czy PJN przystąpi do koalicji? Plusem takiej taktyki jest to, że ugrupowania te są bardziej prawicowe od PiS-u z lewicowym programem gospodarczym.

środa, 8 czerwca 2011

Trybunał Konstytucyjny zaraz obok Prezydenta Rzeczypospolitej jest organem, który stoi na straży przestrzegania Konstytucji. Choć oba organy różnią się od siebie funkcjami i narzędziami to trybunał ma specyficzny charakter. Można powiedzieć, że jest arbitrem, który rozstrzyga w sprawach zgodności przepisów z konstytucją. Taki status nadaje mu konstytucja, która jest nie tylko najważniejszym aktem prawem w naszym kraju, ale także umową społeczną. Umowa ta określa nasze prawa i obowiązki. Zawiera także normy prawne dotyczące TK. Konstytucja stawia temu organowi za zadanie rozstrzyganie w wyżej wymienionych sprawach. Co więcej rozstrzygnięcie to ma charakter ostateczny. Do Trybunału Konstytucyjnego zazwyczaj zwraca się grupa polityków (najczęściej klub parlamentarny) oraz Prezydent. Choć wnioskowi do TK powinna towarzyszyć troska o jakoś prawa to najczęściej jest to czysto polityczne posunięcie mające na celu wyeliminowanie prawa, które nie odpowiada wnioskodawcy. Bardzo denerwuje mnie instrumentalne traktowanie tego organu. Jeśli orzeczenie okazuje się po myśli wnioskodawcy to pod adresem sędziów sypią się niemalże pieśni pochwalne o strażnikach ładu prawne. Kiedy okazuje się, że poprzez orzeczenie wnioskodawca nie osiągnął celu mowa o kompromitacji. Wydaje się, że to niesprawiedliwa ocena. TK nie ma na celu uszczęśliwiać wnioskodawcy tylko wydać orzeczenie w zgodzie z prawem i zaświadczyć o zgodności bądź nie. Widocznie pani prof. Joanna Senyszyn tego nie rozumie. A szkoda bo wielokrotnie TK orzekał po myśli SLD. Pani Senyszyn w ten sposób staje się osobą niewiarygodną, której nienawiść przysłoniła rozsądek.

Autostrada w ryżowym polu

Budowanie w Polsce dróg jest jak bieg z przeszkodami. Sporo, dziur i innych niespodzianek. Wpierw były doniesienia o kradzieży i podmienianiu surowca pod budowę dróg, a teraz mamy problem z chińskim wykonawcą. Firma COVEC nie tylko nie płaci polskim podwykonawcom za wykonaną pracę, ale także bierze pod uwagę wariant wycofania się  z zamiaru budowy drogi. Niewątpliwie jest to problem. Trasa ta miała odciążyć dotychczasowy odcinek na trasie Katowice-Warszawa. W dodatku termin goni, gdyż trasa był budowana z zamiarem użytkowania jej w trakcie Euro 2012. Czy była to porażka rządu? W sensie politycznym, tak. Cokolwiek by się nie działo rząd będzie za to odpowiadał przed narodem nawet, jeśli wydarzenie nie było zamierzone. Czy dymisja ministra Grabarczyka coś zmieni? W tej chwili nie, ale zasadne byłoby zastanowić się, czy w ewentualnie przyszłym rządzie powinien znaleźć  miejsce. Najbardziej bawi mnie nieznajomość przepisów prawa posłów Prawa i Sprawiedliwości, w tym byłego ministra infrastruktury i budownictwa Jerzego Polaczka. Posłowie PiS-u wpadli na pomysł by skierować sprawę do prokuratury by zbadała zasadność wyboru inwestora. Otóż każdy kto miał choć trochę do czynienia z ustawą Prawo Zamówień Publicznych doskonale powinien sobie zdawać sprawę, że najważniejszym kryterium przy doborze wykonawcy jest cena. Jeśli oferta wykonawcy nie budzi zastrzeżeń i jest najtańsza to zamawiający ma wręcz obowiązek wybrać tą ofertę, chyba że zachodzą pewne okoliczności, które stoją na przeszkodzie, a w momencie wyboru było o nich wiadomo. Istniała wręcz odwrotna możliwość. Przy wyborze droższej oferty oferenci nie wybrani mogli złożyć skargę. Nawet, jeśli tak by się nie stało istniała możliwość, że ktoś uzna za podejrzane wybór droższej oferty. Miejmy nadzieję, że Chińczycy nie wycofają się z podjętej pracy i dokończą w terminie to co zaczęli. W przeciwnym bądź razie marne są szanse by trasa została ukończona na czas. Jedynym plusem jest to, że w razie tego czarnego scenariuszu wykonawca będzie musiał zapłacić ogromną karę.

niedziela, 5 czerwca 2011

Ucieczka z pola bitwy, czy zmiana warty?

Wczoraj odbył się pierwszy kongres partii Polska Jest Najważniejsza, który miał miejsce w Warszawie. Delegatów nie było wielu, bo aż niecałe 300, ale to tylko świadczy o tym, ze partia nie ma jeszcze zbytnio rozbudowanych struktur. Podczas zjazdu debatowano o przyszłości partii, a także o programie, z którego nadal nic nie wynika, oprócz tego że PJN jest partią konserwatywno-liberalną. Ubolewam, że nowa partia, która chce przynajmniej wejść do parlamentu nie ma konkretnego planu, który mogłaby przedstawić potencjalnym wyborcom. Opozycja mniejsza lub większa w stosunku do PiS, obietnice reform to zbyt wielkie ogólniki by zniechęcony wyborca choć trochę łaskawie popatrzył w stronę tej partii. Media oczywiście nie były zainteresowane programem, lecz rezygnacją Joanny Kluzik-Rostkowskiej z przewodnictwa w partii. Tłumaczenia posłanki są trochę mętne. Jest coś o słabnącym sprzeciwie wobec PiS i tylko tyle. Czy to jednak prawdziwy powód? Gazety i telewizja, aż huczały od informacji, że przewodnicząca PJN wystartuje z list platformy. Po czasie wydaje się jednak już to mało prawdopodobne. Obawiam się jednak, że była pani prezes boi się porażki w nadchodzących wyborach. Wydaje się, że nie chce podzielić losu SdPl, które tez kiedyś porzuciło partię matkę. Miało przez jakiś czas mały klub, ale w efekcie stało się politycznym planktonem. Paweł Kowal jest w moim przekonaniu bardzo dobrym i merytorycznie przygotowanym człowiekiem do przewodzenia partii, ale także rządzenia. Jest to człowiek, który w debatach politycznych ma więcej do powiedzenia niż nie jeden poseł. Nie wróżę mu jednak super wyniku. Jeśli on i jego partia dobrze wykorzystają czas do wyborów to być może w parlamencie PJN będzie posiadał reprezentację na poziomie obecnego PSL.

piątek, 20 maja 2011

Silna polska karta

W związku z oskarżeniami skierowanymi pod adresem Dominique Strauss - Kahna zwolnił się fotel dyrektora Międzynarodowego Funduszu Walutowego (Organizacja w ramach ONZ). Bez względu czy były szef zgwałcił muzułmańską pokojówkę, czy nie to uczynił słusznie poddając się do dymisji. Emocje jeszcze nie ostygły w tej sprawie,a już zaczęła się giełda nazwiska. Kto zastąpi Francuza? Spekulują media. Spekulują także rządy. Tradycją jest, że na stanowisko dyrektora MFW wybiera się Europejczyka. Są jednak głosy, że ta funkcja powinna przypaść komuś z tzw. krajów rozwijających się: Brazylii, czy Indii. Media w swoich typach ukazują także Polaka. Przedwczoraj był to jeszcze Szef NBP Marek Belka, a dzień później pojawiło się nazwisko prof. Leszka Balcerowicza. Uważam jednak, ze tym razem stryjek nie zamienił siekierki na kijek. Obaj panowie są mocnymi kandydatami. Należy jednak zauważyć, że  prof. Marek Belka już prawie rok jest prezesem NBP i ma szereg zadań, które musi dokonać dla dobra naszej ojczyzny. Natomiast Balcerowicz nie jest związany żadnym stanowiskiem. Moim zdaniem powinien skorzystać z szansy jaką daje mu los, czy wygra? To się okaże, bo nie tylko Polska ma mocnego kandydata. Podobno nazwiska są mocne i znane międzynarodowemu światu finansowemu. Możemy się spodziewać, że walka będzie zaciekła. Prawdopodobnie to polski premier zaproponował nazwisko naszego kandydata, a ten kandydaturę przyjął. Już zaczynają się sypać komentarze, że rząd w ten sposób ucisza Balcerowicza dając mu ciepłą posadkę z dala od spraw polskich. Moim zdaniem byłby głupi nie przyjmując takiej oferty. Wydaje się, że to marzenie niejednego ekonomisty oraz zwieńczenie kariery naukowca. Można spać spokojnie. Jeśli Balcerowicza nie wybiorą to na bank będzie naczelnym recenzentem poczynań rządu w sprawach gospodarczych i finansowych. A wiadomo, że recenzje te nie zawsze były pochlebne.

poniedziałek, 16 maja 2011

Pedfilii w Kościele mówimy stanowcze NIE!

Jak donoszą media Watykańska Kongregacja Nauki i Wiary wydała dzisiaj dokument w sprawie pedofilii. Dokument ten zawiera instrukcję dla biskupów diecezjalnych w jaki sposób powinni zachować się, kiedy posiądą wiedzę o popełnieniu przestępstwa seksualnego w stosunku do nieletnich. Wytyczne wskazują jednoznacznie, że hierarchowie kościelni są zobligowani do powiadomienia odpowiednich organów świeckich. Ponadto, jeśli czyn dotyczy duchownych powinni także odsunąć ich na czas wyjaśnienia sprawy od czynności, które pełnią. Jeśli jednak się okaże, że kapłan czy inna osoba jest niewinna należy zrobić wszystko by jej dobre imię zostało przywrócone. Uważam, że ten dokument ma spore znaczenie. Wydaje się, że nie tylko antyklerykałowie, ale wierzący oczekiwali na formalne działania w tej sprawie. Pedofilia jest niepodważalnie chorym i nieludzkim zachowaniem, dlatego należy zrobić wszystko by takie osoby zdemaskować i uchronić dzieci przed dalszymi okropieństwami. Przy okazji dokumentu został poruszony także problem bezpodstawnych oskarżeń w stosunku do duchowieństwa. W prawie istnieje zasada, o której na co dzień zapominamy, że dopóki osobie nie udowodni się popełnionego czynu, dopóty istnieje domniemanie o jej niewinności. Ponadto sądzę, że znaki  zakazu typu: ksiądz biegnie za dzieckiem w wiadomym celu są niesmaczne i obelżywe, a także są niezgodne z prawdą. A prawda jest taka, że nie każdy duchowny jest pedofilem. Nawet, jeśli prześledzić statystyki to ta grupa zawodowa nie ma wyższego współczynnika takich zachowań niż inne. Takim potworem może stać się potencjalnie każda osoba i należy zrobić wszystko by się jej przeciwstawić.

niedziela, 15 maja 2011

Z apostazją za pan brat



Wydawałoby się, że zarówno do krytykowania kościoła jak i utraty wiary wystarczy wewnętrzne przekonanie. Otóż okazuje się, że niektórzy potrzebują specjalnego rytuału. Apostazja jest procedurą wymyśloną dla osób, które chciały by koniecznie zamanifestować swe odstępstwo od wiary. Owy czyn ma także swoje konsekwencje jak np. ekskomunikę, która właściwie jest wywoływana samoczynnie, gdyż osoba zainteresowana sama odłącza się od wspólnoty. Apostata nie może także brać udziału w życiu sakramentalnym. Dzisiaj dowiedziałem się, że Janusz Palikot organizuje tydzień apostazji. Już nic mnie nie zdziwi, w cynicznym i zakłamanym
człowieku, który przechwalał się, że co roku jeździ "podładować baterie" na górę Atos, która słynie z Klasztorów i mnichów. Nie smuci mnie to, że osoby występują z KK. Raczej chodzi mi o ten styl, który ociera się o śmieszność. Zwyczajni ludzie przestają wierzyć, chodzić do kościoła. Żyją czym innym, cieszą się. Jest jednak grupa osób, której zdaje się sprawiać przyjemność z faktu, że nie są osobami wierzącymi i w jakim poważaniu mają kościół. Wracając jednak do Janusza Palikota, jakiś czas temu wpadł na genialny jego zdaniem koncept. Otóż chciał by państwo pomogło obywatelowi w procedurze apostazji tak aby najlepiej sam zainteresowany nie musiał się pofatygować do instytucji, z której członkostwa chce zrezygnować. Jest dla mnie niebywałe, że osoba walcząca by kościół nie ingerował w sprawy państwa, chciałaby by państwo ingerowało w sprawy kościoła. Najwidoczniej każdą idę należy rozumieć tak, żeby zawsze nasze było na wierzchu. Należy pamiętać, ze ta idea ma dwa końce. Na co dzień mówi się o nieingerencji kościoła w państwo natomiast zupełnie pomija się próby ingerencji państwa w kościół.

wtorek, 10 maja 2011

Transfer wszechczasów, czy ciepła posadka?

Przyznam, że z zaskoczeniem czytam informacje dotyczące wejścia Bartosza Arłukowicza do rządu PO. Niby zaskoczeń nie ma. Platforma od początku rządów walczy o elektorat lewicy zgarniając co ciekawsze nazwiska z areny politycznej. Wpierw Danuta Hubner, Włodzimierz Cimoszewicz, Jerzy Hausner i w końcu Marek Belka. Osoby te bezpośrednio nie weszły do partii, ale spełniły swoją rolę pomagając Platformie Obywatelskiej w zwycięstwach. O ile początkowo front narodowej jedności przypadł mi do gustu, to z czasem okazało się, ze w raz z napływem środowisk rozmyła się ideowość i chęć do reform. Co nie znaczy, ze obwiniam za to osoby o poglądach lewicowych, które współpracowały z partią Donalda Tuska. Niektórzy zaczynają się z tego przymierza powoli wycofywać jak np. Cimoszewicz, który zaczyna krytykować działania PO. Zastanawia mnie co skłoniło Bartosza Arłukowicza do takiego ruchu. Jako minister ma się zająć relacjami między administracją rządową, a ludźmi którzy czują się wykluczeni. Nie wiem co to za śmieszne zadanie. Właściwie trudno będzie pana ministra rozliczyć z jego działań. Jego zadania są . rozmyte i niejasne. Czy to ciepła posadka i dobre miejsce na liście wyborczej PO? Po części na pewno tak. Ja jednak próbuje się doszukiwać drugiego dna. Czy jednak w  SLD nie było jakichś nacisków, konfliktów, a może szykowały się jakieś czystki? Tego być może się nigdy nie dowiemy. Nie ma co snuć teorii bez pokrycia w faktach. Nie daje mi jednak spokoju myśl, że Arłukowicz mógł być jednym z młodych liderów SLD (tam nie jest tak gęsto jak w PO). Miał zadatki na ministra choćby zdrowia na co pozwalałoby mu wykształcenie. Na pewno miałby ciekawszą posadę niż teraz. Uważam, że ruch który dzisiaj wykonał przysporzy mu więcej przeciwników niż zwolenników.

czwartek, 5 maja 2011

Kto słowem wojuje ten od słowa ginie

Nie wiem jak obecnie zwracać się do Janusza Palikota. Politykiem to on chyba już nie jest. Bardziej przypomina gatunek celebryty. Żyje tylko i wyłącznie dla sławy i skandalu, a więc idealnie wpasowuje się ten schemat. Janusz Palikot wielokrotnie używał niewybrednych słów pod adresem różnych osób. Szczególnie upodobał sobie braci Kaczyńskich. Wydawałoby się, ze tą słowną szermierką spychał ich gdzieś do narożnika. Dzięki temu stał się bożyszczem nastolatków o niezbyt wyrobionym poglądzie politycznym. Jego działania były świeże i populistyczne, wcale nie stańczykowskie jak to się o nim mówiło. Wracając szpady, którą niegdyś wojował, sama zaczęła go ranić. Choćby wystarczy przytoczyć ohydne słowa pod adresem posłów PiS, których pociąg uległ wypadkowi podczas podróży do Rzymu. Jeszcze lepszym smaczkiem jest wypowiedź o tym, że przepisy prawa o partiach politycznych to nic innego jak administracyjna bezduszność, formalizm i absurd urzędniczy. Uważam, że facet nagina pojęcia na własne potrzeby i zachowuje się jak jedna z jego ofiar, która też lubi negować np. demokratyczny wybór prezydenta. Zmiana swych poglądów o 180 stopni też nie przyniosła rezultatów. Antyklerykalizm niby taki modny, a wyborców nadal mało. Już lepiej było się przyłączyć do SLD. Jednak duma i ambicje nie pozwalały. Zastanawia mnie, w którym momencie inteligentnemu facetowi zaczęła wystawać słoma z butów. Odpowiedź jest prosta: zawsze tam była tylko dobrze  zakryta.

piątek, 22 kwietnia 2011

O religi słów parę

Dzisiejszy wpis będzie bardzo zwięzły. Tym razem nie będę wytężał umysłu by niektórych rozbawić, czy pobudzić do refleksji nad daną kwestią. Mam zamiar zaproponować czytelnikom swojego bloga lekturę wywiadu, który przeprowadziła Katarzyna Pruszkowska na łamach portalu www.interia.pl z dr Andrzejem Molendą, psychoterapeutą, psychologiem religii i autorem książki "Rola obrazu Boga w nerwicy eklezjogennej".
Zapraszam do lektury: wywiad

środa, 20 kwietnia 2011

Mądrość prymasa!

Rzadko chwalę słowa polskich hierarchów Kościoła Katolickiego. Wręcz można powiedzieć, ze odnoszę się ze sceptycyzmem do ich słów i czynów. Przynajmniej, jeśli chodzi o  duchownych, którzy są znani z mediów. Przechodząc do meritum, chciałbym pochwalić prymasa polskiego, którego słowa wyrażają także mój pogląd. Podczas konferencji prasowej w Gnieźnie rzekł: Jan Paweł II nie potrzebuje kolejnych pomników. Niech pomnikami będą nasze konkretne działania. Słowa te są wyraźnym sygnałem braku akceptacji dla pustych deklaracji i czynów. Nadchodząca beatyfikacja powinna zmusić wiernych do refleksji. Wszyscy na czele z księżmi i katechetami powtarzają jak mantrę: Jan Paweł II Wielkim człowiekiem był. Nic jednak z tego nie wynika. Znamy postać posągową. Nie wiemy jednak, co do nas de facto mówił. Jakie były jego myśli.  Mamy do czynienia z postacią mitologiczną. Powiedzienie czegokolwiek innego na temat Ojca Świętego spotyka się z potępieniem. Dlatego zadajmy sobie pytanie. Czy chcemy mieć plastikową figurkę z pod sanktuarium, czy prawdziwego nauczyciela i pasterza?

niedziela, 17 kwietnia 2011

Zmarnowane szanse

Polityka prorodzinna wydaje się być ważnym zadaniem, przed którym stoi ówczesne społeczeństwo Polski. Niedziela Palmowa została zdominowana przez ten temat dzięki PJN. Nic w tym dziwnego. W końcu za sprawą przewodniczącej partii jest to konik tego ugrupowania. Z zaciekawieniem przypatruję się tej nowej formacji politycznej. To ważne by poruszać tematy, które powinny interesować bardziej poczciwego zjadacza chleba niż polityczne kłótnie. O ile miałem jakieś oczekiwania i nadzieje wobec tego ugrupowania to dzisiejsza konferencja  ich niemal mnie zupełnie pozbawiła. Dla członków tej partii polityka prorodzinna to rozdawanie pieniędzy obywatelom. Wielce popularne w okresie przed wyborczym, szczególnie gdy walczy się o być, czy nie być danej siły politycznej. PJN zaproponowało ulgi w podatkach, indywidualne konta funduszy na cele edukacyjne, czy też comiesięczne wspieranie par, którym się urodziło dziecko określoną kwotą gotówki przez okres 12 miesięcy od narodzin dziecka. Niby partia prawicowa z tendencjami liberalnymi, a program  z tendencjami do przestarzałej myśli lewicowej. Rozdawanie wspólnych pieniędzy podatników bardzo kusi. I co z tego przyjdzie? Pieniądze się rozejdą z szybkością błyskawicy i nie wiadomo, czy pójdą na potrzeby dziecka, czy na rachunek za prąd lub co gorsza na kratę piwa. Wychodząc poza marnotrawienie środków finansowych chciałbym przedstawić długofalowe działania, dzięki którym na pewno więcej par zdecydowałoby się na potomstwo. Jeśli już mamy wydawać pieniądze to wydajmy je z pożytkiem dla ogółu i dla przyszłych pokoleń. Czy nie lepiej zamiast bezsensownego becikowego wybudować nowe przedszkola, żłobki, boiska, czy place zabaw? Ta infrastruktura to nie tylko puste obiekty. Dzięki nim dzieci mają nie tylko miejsca do zabawy. Szczególnie są one dla matek, na które najczęściej spada obowiązek wychowawczy. W czasie gdy dziecko uczęszcza do przedszkola, jego matka może w tym czasie zająć się życiem zawodowym. Jest jeszcze jeden plus takich rozwiązań. Osoby majętne, które siłą rzeczy płacą większe kwoty do budżetu państwa nie mają poczucia, że ich pieniądze są marnotrawione. Wszakże ich dziecko także może korzystać z tych obiektów. Wydawanie pieniędzy to nie tylko infrastruktura. Szczególnie ważnymi wydają mi się programy dofinansowania posiłków w szkołach dla uczniów z rodzin najuboższych. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy jak wiele dzieci głoduje. Zapewnienie przez państwo najsłabszym wartościowego posiłku jest nie tylko szlachetnym gestem, ale także powinnością ze strony państwa. Należy jednak pochylić się nad innymi dziedzinami życia, które pomogłyby we wzroście populacji Polski. Przede wszystkim ważne są zmiany w regulacjach prawa pracy. Mam na myśli głównie szczególną ochronę zatrudnienia kobiet w ciąży, w okresie macierzyństwa oraz okres powrotu do pracy. Z tymi regulacjami jest coraz lepiej. Choć najbardziej kuleje  ochrona zatrudnienia kobiety po powrotu z urlopu macierzyńskiego. Znane są sceny, kiedy kobieta po powrocie do pracy dostaje wypowiedzenie. Przykre to dla mnie, kiedy zmiany mentalne musi zastępować zmiana prawa. Pracodawcy często traktują kobiety w ciąży jak trędowate i próbują się ich pozbyć. Nie wiem z czego to wynika. Wszakże za urlop macierzyński oraz L4 w czasie ciąży po okresie 30 dni płaci ZUS. W czasie nieobecności pracownicy można zawrzeć umowę o pracę na czas zastępstwa, która ulega wygaśnięciu z dniem powrotu kobiety z urlopu macierzyńskiego. Na pewno wiele osób bezrobotnych nie pogardziłoby taką umową nawet, jeśli nie gwarantowałaby dłuższej współpracy między pracownikiem a pracodawcą. Wina nie leży tylko po stronie pracowniczej. Naganne są zachowania kobiet, które w okresie ciąży uciekają na L4 mimo, ze ich stan zdrowia pozwalałby na dalsze wykonywanie obowiązków w pracy. Ostatnią, ale istotną sferą, którą poruszę jest system podatkowy. Ulgi podatkowe na dziecko to nie tylko mydlenie oczu, ale także kolejna rzecz wymagająca wydatek ze środków państwowych. Czyż nie lepiej  obniżyć podatki i w ten sposób każdemu obywatelowi zostanie więcej pieniędzy w portfelu niż  oddać do ręki pieniądze danej grupie osób? Ulgi jako przypływ gotówki dla rodziny to tylko iluzja misternie tkana przez  kolejne rządy. Było już bykowe, było wyłączanie prądu. Ja mimo przeciwności losu zachęcam wszystkie pary by zdecydowały się na posiadanie dzieci, które dają więcej radości niż  koty i psy.

sobota, 16 kwietnia 2011

W rozkroku między Sekwaną a Wisłą

Stacja TVN 24 donosi, że francuski rząd chce zaostrzyć prawo związane z usługami prostytutek. Pół roku więzienia, czy wysoka grzywna może zniechęcić co poniektórych z korzystania z tego typu usług. Oczywiście wszystko dla kobiet. Zmieniły się przyczyny. Kiedyś wyszydzano tą profesję ze względów obyczajowych teraz głównym celem jest ochrona praw kobiet. Oczywiście cel szczytny. Nie ma co dyskutować z tym, że jakiś odsetek prostytutek jest zmuszany, bity, szantażowany przez ich "opiekunów". Dochodzi także do  handlu żywym towarem. Nawet Rysiek z Klanu sprzeciwia się takiemu procederowi. 
A jak to wygląda u Nas? Oczywiście z punktu widzenia prawa zabronione jest nakłanianie, czy też zmuszanie do prostytucji. Samo zarabianie ciałem, czy korzystanie z tych usług już nie. Panie stoją wzdłuż uczęszczanych tras, co jakiś czas widać reklamę klubu nocnego. Czasami kierowca, aż bombardowany jest ilością takich miejsc, które mija w trakcie podróży. Prostytutki zmodernizowały się tak jak i reszta społeczeństwa. Z tego co udało mi się ustalić to istnieją specjalne vortale internetowe poświęcone ogłoszeniom pań lekkich obyczajów. Można także poczytać o dziewczynach, które za przelew oferują sex telefon, czy płatny pokaz na skype. 
Ostatnio modny w tym środowisku stał się termin sponsoring będący niczym innymi niż prostytucją. Dorobiono do niego jakąś ideologię, która nie tylko wybiela czyny tych kobiet, ale w pewien sposób zachęca nowe osoby do wejścia w  ten interes. Daje to im przede wszystkim ułudę, że to nie jest takie straszne jak każdy myśli.
Co jakiś czas w debacie publicznej pojawia się pomysł legalizacji prostytucji. Jest sporo przeciwników jak i sporo zwolenników. Czy chodzi o to, by prostytutka mogłaby nagabywać klienta na każdym rogu? Myślę, że nie. Wydaje mi się jednak, ze walka z prostytucją to jak walka Don Kichota z wiatrakami. Od dwóch tysięcy lat przeciwnicy nigdy nic ugrali.  Przez wieki prostytucja miała się dobrze, co potwierdza np. fakt, że co trzecia kobieta w średniowiecznym Paryżu była prostytutką. Głównym postulatem zwolenników legalizacji prostytucji jest utracony wpływ do budżetu państwa. Myślę, że to słuszne rozumowanie jednak niebezpieczeństwo kryje się w formie opodatkowania, które może wprowadzić możliwość prania brudnych pieniędzy. Niestety w Polsce nie dojdzie do takiej zmiany. Po pierwsze dlatego, że wielu z nas odpowiada stan zanurzenia w hipokryzji, gdzie zamiatamy problem pod dywan, nie zauważamy go, bo tak jest wygodniej. Druga przyczyna jest przewrotnie chyba  dotkliwsza. Prostytucja zginie śmiercią naturalną lub ulegnie marginalizacji. W wirtualnym świecie teraz jest wszystko możliwe. Umówienie się na seks bez zobowiązań jest o wiele łatwiejsze niż jeszcze parę lat temu. Zarówno mężczyźni jak i kobiety są coraz śmielsi w tych tematach. Tak więc czy prostytutki są jeszcze potrzebne?

środa, 13 kwietnia 2011

Bo warto błyszczeć?

Na wstępie chciałbym poinformować, że moja przerwa w pisaniu spowodowana była tym, że przez ostatni tydzień, a nawet dwa nie było nic we wiadomościach, informacjach co byłoby warto poruszyć, czy odnotować.
 Przechodząc do sedna sprawy chciałbym dzisiaj omówić sprawę bezpieczeństwa na drodze. Nie od dziś wiadomo, że bycie uczestnikiem ruchu drogowe jest niebezpieczne, czasem nawet może kosztować nas życie. Doszły mnie słuchy, że polscy posłowie (niestety nie wiem jakiej opcji) doszli do wniosku, że wszyscy obywatele powinni nosić odblaski. Teraz każdy pieszy będzie musiał nosić jakikolwiek odblask. Dotychczas taki obowiązek miały osoby do 15 roku życia. Wiedzieliście o tym? Ja, nie. To samo już świadczy o tym, że prawo jest martwe. W końcu zauważyłbym, że dzieci uczęszczające do szkół zaopatrzone są w takie przedmioty. Tym bardziej rodzi to wątpliwości, czy dorośli dostosowali by się do nowego prawa. Czy noszenie odblasków ma sens? Pewnie, że tak szczególnie tam gdzie nie ma chodnika, latarni i innej infrastruktury polepszającej życie pieszego. Uważam jednak, że nowy pomysł nic nie zmieni. Statystyka nadal będzie nieubłagana i w konsekwencji zyskają tylko producenci odblasków. Jak może być bezpiecznie na drodze, kiedy nie ma pieniędzy by ją oświetlić, czy wyposażyć w chodnik lub barierki. Tych braków można wyliczać jeszcze sporo. Jako, że mamy wysoki deficyt budżetowy to najlepiej (według posłów) zrzucić koszt poprawy bezpieczeństwa na obywatela. W końcu odblaski same się nie kupią. Czy nawet przy takim zakupie coś się zmieni? Dałbym sobie rękę uciąć, że nie. Brak rozsądku osób sięgających po kieliszek przed jazdą samochodem, a także brawurowa prędkość są głównymi przyczynami zgonów na drogach. Odebranie prawo jazdy nie jest dotkliwym środkiem karnym. Osoby ukarane czują się bezkarne i jeżdżą bez dokumentów zezwalających na prowadzenie pojazdów. Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem obok edukacji przyszłych pokoleń jest wysoki mandat. Edukacja jest coraz lepsza, choć jeśli babcia odprowadzająca wnuczka do szkoły przebiega w nieprzepisowym miejscu to mam wątpliwości co do jej skuteczności. Uczymy swoje dzieci poprzez własne zachowania. Jeśli nie będziemy sami zważać na to jak zachowujemy się na drodze to nasze dzieci też tego nie zrobią. Wracając jednak do mandatów. One w tej chwili także nie są skuteczne. Są przede wszystkim za niskie i nie dostosowane do zarobków danego obywatela. Kara ma być dotkliwa. Z tego względu 1000 zł dla osoby zarabiającej minimalną krajową będzie dotkliwa. Natomiast dla osoby majętnej nie będzie to nic czym mogła by się przejąć. Nie chcę generalizować, ale to osoby bogate najbardziej szaleją swoimi wypasionymi brykami przekraczając dopuszczalne prędkości. Obserwując wzrost wysokości mandatów u naszych południowych sąsiadów zauważam, że Czesi po swoim kraju jeżdżą bardzo ostrożnie. Czy twarde prawo by coś zmieniło? Mam nadzieję, że tak. Aczkolwiek każdy naród w konkretnej sytuacji może zachowywać się zupełnie odmiennie.

sobota, 2 kwietnia 2011

Ślązak? Niemiec czy Polak?

Od paru tygodni za sprawą powszechnego spisu ludności pojawia się pojęcie narodowości śląskiej. Jedni przekonują by w rubryce narodowość wpisać Ślązak, z kolei inni by wybrać opcję Polaka. Która wersja jest lepsza? W moim przekonaniu ta, która jest zgodna z przekonaniami osoby odpowiadającej na pytania w kwestionariuszu. Na pewno istnieje coś takiego kultura śląska, która jest bogata nie tylko we własne akcenty, ale także polskie, niemieckie, czy czeskie. Różnice są zależne od tego pod wpływem jakich państw znajdował się kiedyś dany teren. Niektórzy uważają jak Joanna Kluzik-Rostkowska, że można być jednocześnie Ślązakiem oraz Polakiem i są takie zdania, jak te które podziela środowisko PiS, że Ślązak to Kryptoniemiec. W mojej ocenie żadne z tych zdań nie do końca prawdziwe albowiem większość osób, które uważa się za Ślązaków nie utożsamia się ani z byciem Polakiem, ani z byciem Niemcem. Nawet wydaje mi się, że ta narodowość to jest tak na pokaz by dać zrozumienia, że jest się kimś lepszym od Polaka. Co więcej warto zaznaczyć, że głównym motywem "Ślązaków" nie jest język śląski, kultura, lecz autonomia.W czasie II Rzeczy Pospolitej Śląsk otrzymał status autonomii. Gorącym zwolennikiem tej koncepcji był znany śląski działacz Wojciech Korfanty. Faktem jest, że w tym czasie budżet Śląska był większy od budżetu reszty kraju. Dlatego teraz autonomia jest głównym postulatem Ślązaków. Jawi się im jako panaceum na "Zło z Warszawy" oraz wspaniałe El Dorado. Zapomnieli jednak, że w dwudziestoleciu międzywojennym nie chodziło wcale o pieniądze (może lepiej napisać nie tylko), a o kulturę i tożsamość śląską. Było to możliwe za sprawą ilości osób, która przynależała do tej mniejszości narodowej. A dzisiaj? Dzisiaj czekam ile z pośród 4,6 mln obywateli województwa zaznaczy, że jest Ślązakiem. Myślę, ze dobry wynik to będzie 5-8%. Dlatego nie ma się co bać ani RAŚ, ani pisowskiej grozy. Lepiej sobie puścić Świętą Wojnę, zjeść roladę z kluskami śląskimi i spoglądać na wszystko z przymrużeniem oka.

środa, 30 marca 2011

Wyłom w polskim prawie?

Drugi wpis miał być o śmierci przeuroczej hipopotamicy Anieli, najstarszej przedstawicielki tego gatunku w Europie. Jednak za ważniejsze uznałem omówienie pomysłu parunastu posłów (głównie SLD). Posłowie postanowili znowelizować ustawę o przeciwdziałaniu narkomanii. Wpadli na świetny pomysł by zezwolić osobom chorym na używanie marihuany, analogicznie do tego jak zażywają ciężko chorzy morfinę. Pragnę jednak zauważyć, że morfinę podaje się tylko z polecenia lekarza. Dostęp do tego środku jest więc ograniczony. Oczywiście takiego samego trybu postępowania dla marihuany nie przewidzieli wnioskodawcy. Nie wiadomo w jaki sposób osoby chore miałyby zaopatrywać się w tzw. zioło. Czy miejscowy dealer byłby traktowany wtedy jak poczciwy aptekarz? Wyłom w prawie polskim byłby okazją do nadużyć i obejścia prawa. Jak sprawdzić kto jest chory i czy na pewno potrzebuje leku z konopi? Sądzę, że chorych w Polsce potrzebujących marihuany namnożyłoby się tyle, co astmatyków wśród zawodników zimowych dyscyplin sportowych.  Czy nie jest to kolejny ukłon w stosunku do potencjalnych wyborów lewicy? Są takie osoby, które bez względu na przynależność ideową do SLD poprą partię by zrealizować tak wspaniały cel. Jedno jest pewne. W obecnej kadencji sejmu nie ma możliwości realizacji tego pomysłu.

Patrznie na krzyż sprawia Ci ból?

W jednej z bydgoskich szkół rzecznik prasowy minister edukacji Katarzyny Hall przed organizowaną konferencją zasłonił banerem krzyż. Właściwie nie wiadomo po co to zrobił i mało mnie to interesuje. Zdarzenie jednak jest dobrym pretekstem by wyrazić swoje zdanie na temat krzyża w miejscach publicznych. W mojej opinii krzyż jest czymś normalnym i oczywistym w przestrzeni publicznej. Towarzyszył nam głównie w szkole wisząc koło dumnego orła białego z koroną. Czy byłbym katolikiem, czy ateistą lub buddystom w życiu nie przyszłoby mi do głowy by zdejmować krzyż ze ściany szkolnej, czy innej instytucji publicznej. Właściwie o co tyle szumu? Czym krzyż obraża niekatolika? A może osoby niewierzące odczuwają ból patrząc na symbol męki Chrystusa? Na to pytanie chyba nie potrafię znaleźć jednoznacznej odpowiedzi. Sądzę jednak, że myli się tutaj walkę z religią z walką o rozdział państwa  z kościołem albo z premedytacją pod płaszczykiem świetnych idei osoby nieprzychylne krzyżowi chcą wykorzenić chrześcijaństwo z terenów polskich. Póki nie zobaczę w statystykach i spisach powszechnych, że w Polsce chrześcijanie są mniejszością nie uznam za zasadne usuwania krzyża z miejsc publicznych. Krzyż nie jest także instrumentem indoktrynacji dzieci niechrześcijan. I choćbym chciał usłyszeć jakieś merytoryczne argumenty przeciw temu symbolowi, to raczej w ciszę ignorancji pozostanie mi się wsłuchać.

niedziela, 27 marca 2011

Jeśli nie konklawe, to co?

Tygodnik Powszechny donosi, że wierzący (głównie w USA) domagają się większego udziału osób świeckich w kościele. Wydaje się, że dążenia tych osób są słuszne. Jednak czy nie idą zbyt daleko? Wierni chcieliby mieć wpływ na wybór papieża. Marzy im się coś na kształt rady świeckich katolików, która stałaby na równi z kardynałami, którzy mają prawo do wyboru biskupa Rzymu. Pomysłodawcy nie podali jednak na jakich zasadach oparty byłby wybór do takiej rady. Wnioskuję jednak, ze nie robiliby tego duchowni. Mimo, że jestem zwolennikiem większego angażowania się wiernych w życie parafii to wybór papieża przez wiernych jest to idea niemal niemożliwa, tym bardziej że nie istnieje żaden racjonalny plan realizacji tego planu. To tylko pusta idea. Zanim powstała instytucja konklawe, papieża wybierał lud rzymski. Zdarzało się tak, ze na Tronie Piotrowym nie zasiadała osoba godna tego urzędu, lecz ten kto więcej obiecał ludowi. Często władcy średniowieczni przekupywali mieszkańców Rzymu, by głosowali na osobę przychylą danemu królowi, księciu, czy cesarzowi. Wydaje mi się, że warto zaufać wyborowi kardynałów, którzy  są nie tylko silnie wierzący, ale mają także spor doświadczenie oraz wiedzę na temat wiary. Czy dojdzie do rewolucji w łonie kościoła? Osobiście wątpię.

sobota, 26 marca 2011

Nowy, stary mityczny wróg numer jeden!

Z niecierpliwością  oczekiwałem na "Drugie śniadanie mistrzów" emitowane na kanale TVN 24. Wpis miał być na tematy różne i interesujące. Kto oglądał, ten wie i wyciągnie wnioski z tego co zostało powiedziane w programie. Uważam jednak za zasadne zawęzić pole wpisu. Premier sprowokował mnie niektórymi swoimi słowami do napisania tego tekstu. Wcześniej byli Żydzi, Masoni, Agenci, Postkomuniści, Liberałowie. Dzisiaj nastał czas URZĘDASÓW! Marcin Meller oraz inni goście zaproszeni do programu zapędzili premiera w kozi róg, ponieważ głównym pytaniem do premiera było: Czy są inne argumenty za ponownym wyborem Platformy Obywatelskiej oprócz odsunięcia Prawa i Sprawiedliwości od władzy? Mimo, że Tusk nie znał wcześniej pytań to jest na tyle inteligentny by przewidzieć, ze karta o nazwie PiS jest już spalona. Na potrzeby zakrycia własnych niedopatrzeń, zaniedbań i błędów trzeba było wykreować nowego wroga publicznego. Tym wrogiem okazała się klasa urzędnicza, która z wiadomych względów nie może się bronić. Urzędnicy nie mają związków zawodowych, nie mogą organizować strajków, są zależni od władz, dlatego wszyscy w poniedziałek w polskich urzędach będą mogli tylko po cichu przeklinać szefa rządu. To było genialne posunięcie marketingowe. W końcu nawet jeśli przeciętny Polak nie widział na oczy urzędnika, to niepodważalną prawdą szarej ulicy jest, że urzędnik to same ZŁO. Zero wartości dodatniej. Przecież stworzono ich tylko po to by uprzykrzać wszystkim obywatelom życie. Całkiem dobry początek by rozpalić złość Polaków, których dosięga bezrobocie, słaba płaca itd. Nikt jednak chyba nie dokonał rzetelnej  analizy sytuacji w polskich urzędach. Dlaczego jest jak jest i dlaczego prawdopodobnie ku memu rozczarowaniu lepiej nie będzie?
Bolączki administracji, które wpływają na jej zły całokształt:
  • Rozrost administracji jest zależny od ilości zbędnych praw wymyślanych przez organy ustawodawcze oraz nowych, co roku większych zadań nakładanych na urzędy. Tak jak murarz, czy inny robotnik jest w stanie pracować do kresu swoich sił tak samo jest z urzędnikiem, czy każdym innym zawodem.
  • Rozrost administracji zależny jest od decyzji politycznych. Zauważalne jest, że największy przyrost administracji w danej kadencji jest zawsze po wyborach. Przychodzi nowa ekipa rządząca. Trzeba zatrudnić przecież swoich ludzi, bo jak tu pracować z osobami związanymi z zeszłym układem politycznym. Problem tyczy się głównie urzędów centralnych, ministerstw itd. Trudnością wcale nie największą jest zatrudnianie nowych osób. Szkopuł w tym, że bardzo ciężko zwolnić osoby zatrudnione w zeszłym układzie politycznym. Takim sposobem po zmienianiu się kolejnych rządów liczba osób nawarstwia się i nawarstwia. Nie wiadomo po co? To samo dotyczy urzędów wojewódzkich będących aparatami pomocniczymi wojewodów, czyli rządowych organów terenowych.
  • Super konkursy na stanowisko. Wszystko miało być transparentne, rzetelne, a w konkursach mieli wygrywać najlepsi fachowcy. Niestety praktyka pokazuje, że konkurs idzie tak ułożyć, że wymagania na dane stanowisko jest w stanie spełnić tylko jedna osoba. Z góry wiadomo kto wygra. Takim sposobem w urzędach tworzą się towarzystwa wzajemnej adoracji, czyli SWOI.
  • Osoby na stanowiskach urzędniczych często nie mają wykształcenia, które predysponuje dane osoby do wykonywania zawodu. A więc zamiast fachowców nawet po po technikach, czy szkołach policealnych mamy etnologów, filozofów i innych profesji niezwiązanych z tematem. Nie mam nic przeciwko takim osobom, ale zdecydowanie lepiej byłoby gdyby poszukiwali pracy w swoich zawodach.
  • Uważnie śledząc idealny model biurokracji Maxa Webera można natknąć się na wzmiankę o tym, że  każdy z urzędników ma określony obszar działań, za które jest odpowiedzialny w zależności od własnych kompetencji. Dlatego też nie ma się co dziwić, że urzędnik nie zajmuje się wszystkim w urzędzie. Jego zadania są wyspecjalizowane i jeśli stoimy w długiej kolejce, nie mamy co oczekiwać, że zleci się sztab urzędników do obsługi kolejki skoro ma inne nie mniej ważne zadania.
  • Mit o zarobkach urzędników. Według wielu ludzi osoby pracujące w urzędzie zarabiają niewiarygodne sumy pieniędzy. Rozpiętość zarobków w administracji jest bardzo duża i szczególnie niesprawiedliwe są uszczypliwości w stosunku do osób, które na stanowiskach urzędniczych zarabiają o zgrozo minimalną krajową (to nie żart). Zamiast zazdrościć pensji naszemu sąsiadowi -  urzędnikowi powinniśmy się zastanowić, kto tak na prawdę zarabia duże pieniądze. Nie jest to prowincjonalny urzędnik. Są to zazwyczaj pracownicy średnich i wyższych szczebli urzędniczych w urzędach wojewódzkich, agencjach państwowych, ministerstwach itd. Jeszcze bardziej irytujące są odprawy dla wysokich dygnitarzy urzędniczych, którzy zwykle tracą swój urząd w wyniku nieudolności. To powinno być surowo zabronione !
  • Osoby stojące na szczycie danego urzędu jak dyrektor, naczelnik, prezes itd. nie są wybierane w drodze konkursu z pośród pracowników danej instytucji. Są to zazwyczaj osoby z zewnątrz, narzucone z góry przez władzę, która ma do tego prawo. Po pierwsze powoduje to, że tak ważnego stanowiska nie otrzyma specjalista, tylko znajomy, który ani nie zna się na rzeczy, ani nie zna swoich pracowników.
  • Złe finansowanie urzędów. Pieniądze przesyłane z wyższych szczebli decyzyjnych są sztywne tzn. przeznaczone na określony cel, be zaznajomienia się z potrzebami danej jednostki. W efekcie zdarza się, że trzeba   wydać sporą sumę środków finansowych na zakup niepotrzebnych sprzętów komputerowych (inaczej pieniądze wrócą do źródła z powrotem), zamiast kupić np. brakujących długopisów, zszywek czy papieru do drukarek, bo i takie sytuacje się zdarzają. Błędem jest także ignorowanie potrzeby zwiększenia obsługi prawnej urzędów. Skutkiem takich praktyk jest to, że urząd może zatrudnić radce prawnego na 1/4 etatu i konsultować się z nim dwa razy w tygodniu po 4 godziny, jeśli nie mniej. A proces decyzyjny trwa i trwa w najlepsze.
  • Ostatnia, co nie znaczy że najmniej ważna kwestia - zachowanie. Wszyscy jesteśmy ludźmi. I choć nie powinno się to zdarzać to urzędnik czasem też nie jest w stanie zapanować nad negatywnymi emocjami. Jest sfrustrowany i wyżywając się źle postępuje. Jest to naganne, ale znam też drugą część medalu. Są ludzie, którzy idąc do urzędu z góry zakładają, że będą źle obsłużeni, a sami oczekują kawy, ciasteczek i podania kapci w zamian odpłacając pretensjami, wykrzykiwaniem i wyzwiskami.  Atmosfera w urzędach zależy także od petentów.
Spory wywód. Nie chciałbym tutaj zaklinać pracowników instytucji publicznych ani ich wybielać. Myślę, jednak że czarna łatka nie jest winą tylko i wyłącznie pracowników. W dodatku złe wrażenie potęguje to, że są opłacani z naszych podatków.
Na zakończenie zadedykuje Donaldowi Tuskowi werset 41 rozdział 6 Ewangelii według Św. Łukasza: "Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz?"

piątek, 25 marca 2011

"Im kto wyższy, tym łatwiej i niżej spaść może. " - A. Mickiewicz

Stefan Niesiołowski jest klasycznym przykładem człowieka, który sam przez własne zachowanie regularnie niszczy własny dorobek życiowy.
Przypomnijmy:
  • W 1970 roku zostaje aresztowany i skazany za działalność na szkodę ustroju, państwa, społeczeństwa i inne brednie wymyślane przez ówczesną nomenklaturę PRL. Był jednym z tych, którzy chcieli wysadzić muzeum Lenina w Poroninie. Przez kolejne lata odsiadki naucza m.in. na temat Katynia wśród więźniów.
  • Od 1980 r. należy do NSZZ Solidarność.
  • W 1981 r. zostaje internowany wraz  z innymi działaczami Solidarności. 
  • Równocześnie od 1966 roku zaczyna karierę naukową, która owocuje w 1976 roku uzyskaniem stopnia doktora nauk biologicznych, od 1990 jest doktorem habilitowanym, a w 2005 otrzymuje tytuł naukowy profesora.
Chyba nikt nie zaprzeczy, że do tego momentu życiorys jest godny do pozazdroszczenia. Od kilku lat, ja sam zauważam to od ponad dwóch - Stefan Niesiołowski sukcesywnie kopie sam pod sobą dołek. Mimo, że posiada stosowne wykształcenie jego słowa nie zawierają ani grama merytoryczności. Zadziwiające jest to ile w wypowiedziach  Niesiołowskiego jest negatywnych emocji. Dochodzi do tego, że pan profesor obraża w około swoich politycznych rywali nie ustępując w tym Jarosławowi Kaczyńskiemu, a nawet go prześcigając. Skutecznie efekt potęguje ekspresja ruchowo-mimiczna posła PO. Irytujące zaczynają być też wypowiedzi typu: "Z Kukizem bym się nie spotkał i nie chcę go nigdzie widzieć. Chyba, że Kukiz udowodni, że gdy ja malowałem napis "Katyń", to on stał na czatach i pilnował, a jak jechałem do Poronina wysadzić pomnik Lenina, to on jechał w drugim przedziale i pokaże mi bilet na pociąg. Wtedy mógłbym się zastanowić nad spotkaniem z nim". Żałosne wydaje mi się wyciąganie własnego życiorysu w konfrontacji z jakimikolwiek argumentami, czy poglądami niezgodnymi z myśleniem Stefana Niesiołowskiego. Tym bardziej nie wiem co miałby Kukiz mu udowadniać. Reasumując nikt nie odbierze dorobku życiowego prof. Niesiołowskiego. Jednak czy głupie wypowiedzi nie odbiorą mu splendoru? Czy ktoś jeszcze będzie brał go na poważnie profesora, który nie umie walczyć z własnymi emocjami?

środa, 23 marca 2011

Energetyczne zasoby



Sojusz Lewicy Demokratycznej wie jak sprawić by słupki w sondażach poszły do góry, a przynajmniej tak mu się wydaje. Ustami wiceprzewodniczącej Katarzyny Piekarskiej partia zaproponowała kolejne referendum. Jest to kolejna próba przypodobania się wyborcom, wszakże trudno oprzeć się pokusie zadecydowania w konkretnej sprawie bez pośrednictwa polityków. Tym razem referendum ma być o budowie elektrowni atomowej na terenie naszego kraju. Ani pytanie, ani czas jego zadania mnie nie dziwi.  Tsunami w Japonii obudziło w ludziach lęki związane z posiadaniem takich obiektów. Co roku przypomina się nam też o katastrofie czarnobylskiej. Spora grupa osób zapewne jest przeciw i w ostatnim czasie mogła wzrosnąć. Z racji, ze program SLD składa się wyłącznie z kwestii światopoglądowych to teraz nadarza się okazja by wysondować wśród społeczeństwa nastroje dotyczące kwestii gospodarczych. Wszakże chęć posiadania elektrowni atomowej nie można przydzielić żadnej ideologi, dlatego  można swobodnie się ustawić po stronie większości. Osobiście uważam, że nie mamy innego wyboru jak wybudować elektrownie atomową i to nie jedną. Eksperci szacują, ze złoża węgla (opłacalne i możliwe) do eksploatowania skończą się około 2035 roku. a to oznacza, ze najważniejszy dla polski surowiec energetyczny nie tylko będzie drożał, ale będzie coraz mniej dostępny dla przeciętnego Polaka. Z gazem każdy wie (obojętnie co myśli i jaki pogląd wyznaje), nie jest najlepiej. Musimy go kupować, a zwiększenie zamówienie tylko jeszcze bardziej uzależni nas od dostawcy. Co więc z czarnymi scenariuszami, promieniowaniem i innymi skutkami? Trzeba się zmierzyć z demonami Czarnobyla i Fukushimy,
Demon I: Jak wiemy elektrownia w Czarnobylu była elektrownią radziecką. Zawinił czynnik ludzki, a konkretnie zabieranie każdego rubla na potrzeby wyścigu zbrojeń. Niedofinansowanie, brak starania się to główne przyczyny tej katastrofy. Wykazano, że sprzęt był stary i pozostawał wiele do życzenia.
Demon II: Katastrofa w Japonii. Przyczyną były siły natury, na które Japonia była i będzie narażona. Jest to terytorium szczególnie wrażliwy na trzęsienia ziemi, Tsunami, a także wybuchy wulkanów. Z matką naturą czasem się nie wygra.
Sceptycy mogą odpowiedzieć, że są inne alternatywy. Dobra zastanówmy się. Popularny ostatnio gaz łupkowy? Na razie sprawa jest w powijakach. Na dwoje babka wróżyła, czy coś z tego będzie, czy nie. Warto się tym zainteresować. Odpowiedzi przyniesie czas. Dobra to może elektrownie wodne? Niestety nasze zasoby nie płyną po  terenach o dużym spadku terenu. nie mamy tak wspaniałych możliwości jak Szwedzi. Energia słoneczna? Dobra by odciążyć domowy budżet, podgrzać wodę. Domu w Polsce raczej nie ogrzeje. Jest jeszcze więcej rodzajów energii jednak są one w naszym kraju używane w bardzo niewielkiej ilości z powodu braku odpowiednich warunków.

wtorek, 22 marca 2011

Koszykiem w kampanię

Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się dzisiaj drugiego wpisu. Szaleję? Nie. Temat przyszedł jakoś sam i chyba chciał by go dotknąć. Jarosław Kaczyński na zakupach! Sensacja dnia. Wszyscy zapomnieli o sytuacji w Libii, czy wczorajszej dyskusji dwóch ekonomistów. Początkowo się śmiałem. No bo co ciekawego może być w zakupach prezesa największej partii opozycyjnej? Ja rozumiem, że nie ma konta bankowego, prawo jazdy. Zdarza się. Ale na litość boską chyba robi zakupy? Robi i w dodatku z korowodem dziennikarzy, fotografów i postronnych gapiów. Osiedlowy sklep to tylko pretekst do rozpoczęcia kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości. Będąc pod wrażeniem kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego teraz jestem rozczarowany pomysłowością spin doktorów (choć po odejściu Kluzik-Rostkowskiej, Bielana i Kamińskiego, ciężko orzec kto teraz odpowiada  za te sprawy). Koszyk to powtórka z lodówki, która była straszakiem w zeszłej kampanii parlamentarnej. Bardzo łatwo powiedzieć za naszych czasów było taniej, skoro nam nie przeszkodził nieurodzaj, inflacja oraz kryzys finansowy. Nie chcę bronić PO, która się rozleniwiła do tego stopnia, że nawet podnieść się jej palca nie chce aby choć trochę zmienić sytuację. Mam nadzieję, że kolejna faza marketingowa będzie bardziej merytoryczna i nie będzie grać na emocjach Polaków, którzy codziennie zaglądając do swoich portfeli muszą przeliczać każdy zarobiony grosz.

Sensacja sensację goni

Dziennikarze to bardzo różnorodna grupa zawodowa. Jedni zabierają się za poważne i fachowe dziedziny jak np. ekonomia, czy nauka. Są też drudzy, którzy zrobią dwie super fotki gwieździe, napiszą jeszcze mniej tekstu niż te dwie fotki na stronie gazety i mają "artykuł". Najlepszym hitem są jednak historie z gazety Fakt jak np: " Zaatakowały mnie termo-loki", czy "Mało brakowało a zabiłaby mnie cola". Jest jednak jedna rzecz, która łączy tych dziennikarzy - poszukiwanie ciekawego tematu, który zainteresuje docelową grupę czytelników. Często to rozglądanie się za dobrym tematem przeradza się w pogoń za sensacją. To ktoś wziął do łapy, to koalicja rządowa się rozpada itp. Takich tematów można mnożyć i mnożyć. Niekwestionowanym hitem, który ostatnio zaobserwowałem są przecieki na temat zawartości listów Konferencji Episkopatu Polski do wiernych. Nie spodziewałem się, że będzie to ciekawy, wręcz sensacyjny temat dla zwykłych dziennikarzy. A jednak! Z wyprzedzeniem cotygodniowym wiem już w skrócie, czym mnie ksiądz dobrodziej uraczy na kazaniu w każdej polskiej parafii. Teraz czekam tylko jak lokalne media będą donosić, co poszczególny kapłan ma w kazaniu na daną niedzielę. Przekornie można rzec, że taka informacja pozwoli uniknąć tłumu ziewających wiernych.

poniedziałek, 21 marca 2011

Psia dola



Ewolucja w systemie prawnym nie tylko Polski, ale i całej Europy jest tak daleka, że nie do pomyślenia było jeszcze parędziesiąt lat temu, że zwierzęta, czy rośliny będą miały swoje prawa. A jednak. Czasy się zmieniają. Zwierzęta mają także swoje lobby, głównie za sprawą wszelkich partii Zielonych, czy stowarzyszeń na rzecz ochrony zwierząt, środowiska itp. Ludzie zwierają szeregi, podpisują petycje pod zaostrzeniem kar dla osób znęcających się nad zwierzętami. Słuszna sprawa, bo każdy właściciel powinien swoje zwierze traktować dobrze, a nie wyżywać się na nim. Mnie jednak niepokoi zupełnie coś innego. Dzisiaj w stolicy doszło do kolejnego ataku agresywnego zwierzęcia. Pies rasy amstaff zaatakował bezbronne dziecko, w efekcie czego teraz leży ranne w warszawskim szpitalu. Co chwile w programach informacyjnych widzimy takie sceny. Tylko dlaczego nikt nie wyciąga z tego wniosków? Dlaczego pozwala się nieodpowiedzialnym ludziom na trzymanie niebezpiecznych ras psów? Dlaczego takie psy nie muszą mieć założonych kagańców i być wyprowadzane na smyczy? Takie zwierze przecież nie musi zaatakować na swoim terenie. Zdarzają się przypadki, ze agresywny pies atakuje przypadkowego przechodnia. Z moich ustaleń wynika, ze obowiązek noszenia kagańców przez psy oraz wyprowadzanie ich na smyczy wynika z prawa miejscowego. W związku z tym każda gmina może postępować w sprawie czworonogów jak jej się podoba. To wprowadza dezorientację, gdyż nawet posiadacze psów nie są zorientowani co do stanu prawnego własnej gminy, a co dopiero sąsiedniej, czy rodziny z daleka. Uważam, że sejm powinien się zająć się ustawą zaostrzającą kryteria posiadania niebezpiecznych zwierząt. Prawo jednak to nie wszystko, nawet za mało, bo najważniejsza jest wyobraźnia ludzka.